Dług między nami: Historia miłości na krawędzi przepaści

– Iwona, ile jeszcze będziesz udawać, że wszystko jest w porządku? – głos Marka przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, szorując talerze po kolacji, której nikt nie zjadł do końca.

Odwróciłam się powoli. – O co ci chodzi? – zapytałam cicho, choć doskonale wiedziałam. Od miesięcy wisiało nad nami to samo pytanie, niewypowiedziane pretensje i coraz grubsza warstwa milczenia.

– O pieniądze, Iwona. O to, że znowu musiałem pożyczyć od matki na rachunki. O to, że twoja praca nie wystarcza, a ty nawet nie próbujesz znaleźć czegoś lepszego! – wybuchł Marek, a ja poczułam, jak serce ściska mi się w gardle.

Jeszcze dwa lata temu byliśmy szczęśliwi. Mieliśmy mieszkanie na kredyt, dwójkę dzieci i marzenia o domku pod Warszawą. Marek pracował w logistyce, ja byłam nauczycielką w podstawówce. Nie byliśmy bogaci, ale wystarczało nam na wszystko. A potem przyszła pandemia. Marek stracił pracę, ja przeszłam na pół etatu. Zaczęły się oszczędności, potem pożyczki od rodziny, aż w końcu – ciche oskarżenia.

– Próbuję! – odpowiedziałam zbyt głośno. – Codziennie wysyłam CV! Ale nikt nie chce zatrudnić nauczycielki po czterdziestce bez znajomości angielskiego!

Marek tylko prychnął i wyszedł z kuchni. Zostałam sama z mokrymi rękami i łzami spływającymi po policzkach. Wtedy usłyszałam cichy głos córki zza drzwi:

– Mamo, czy znowu się kłócicie?

Otarłam łzy i przyklękłam przy Zosi. – Nie, kochanie. Po prostu… jesteśmy zmęczeni.

Ale to nie była prawda. Byliśmy wykończeni – sobą nawzajem, brakiem pieniędzy i poczuciem winy. Każdy dzień zaczynał się od liczenia groszy i kończył milczeniem przy stole.

Pewnego wieczoru Marek wrócił późno. Pachniał alkoholem i papierosami. Usiadł naprzeciwko mnie w salonie.

– Wiesz co powiedziała mi dziś matka? Że powinienem cię zostawić, bo tylko ciągniesz mnie w dół.

Zamarłam. – Naprawdę tak myślisz?

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. – Nie wiem już, co myślę. Może ona ma rację? Może lepiej byłoby nam osobno?

Wtedy pierwszy raz poczułam się jak dłużniczka we własnym domu. Jakby każdy dzień był kolejną ratą do spłacenia – za miłość, za dzieciństwo naszych córek, za wspólne lata.

Zaczęliśmy żyć obok siebie. Marek spał na kanapie w salonie, ja z dziewczynkami w sypialni. Rozmawialiśmy tylko o rachunkach i zakupach. Każda rozmowa była jak przesłuchanie:

– Ile wydałaś na zakupy?
– Dlaczego zapłaciłaś za świetlicę Zosi?
– Czy naprawdę musiałaś kupić nowy sweter?

Czułam się coraz mniejsza, coraz bardziej winna. Przestałam dzwonić do przyjaciółek, bo wstydziłam się przyznać do naszej sytuacji. Mama pytała przez telefon:

– Iwonka, wszystko dobrze?

Kłamałam: – Tak, mamo. Wszystko w porządku.

A potem przyszła ta noc, kiedy usłyszałam płacz Zosi przez sen.

– Mamusiu, czy tata nas zostawi?

Przytuliłam ją mocno i obiecałam: – Nie pozwolę na to.

Ale sama nie wierzyłam w swoje słowa.

Kilka dni później Marek wrócił z pracy (znalazł dorywczą robotę na magazynie) i rzucił mi na stół kopertę.

– To na czynsz. Od dziś dzielimy się wszystkim po połowie. Chcesz być niezależna? Proszę bardzo.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. – Naprawdę chcesz zamienić nasze małżeństwo w księgowość?

– Już dawno nim jest – odpowiedział zimno.

Wtedy coś we mnie pękło. Spakowałam kilka rzeczy dziewczynek i pojechałam do mamy na wieś pod Mińskiem Mazowieckim. Siedziałyśmy wieczorem przy kuchennym stole, a mama głaskała mnie po włosach jak małą dziewczynkę.

– Iwonka… może czas pomyśleć o sobie? Może nie warto walczyć o coś, co już dawno się skończyło?

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słuchając oddechów córek i próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz byłam szczęśliwa.

Po tygodniu Marek zadzwonił:

– Wrócisz?

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.

– Dzieci tęsknią.

– Ja też tęsknię… ale nie za tym życiem.

Rozłączył się bez słowa.

Minęły dwa miesiące. Znalazłam pracę jako opiekunka w przedszkolu w sąsiedniej miejscowości. Zarabiam niewiele, ale wystarcza na skromne życie u mamy. Dziewczynki powoli przyzwyczajają się do nowej szkoły.

Czasem Marek przyjeżdża w weekendy. Rozmawiamy spokojniej niż kiedyś – o dzieciach, o pracy, o pogodzie. Ale między nami jest mur z niedopowiedzeń i żalu.

Często zastanawiam się: czy to wszystko moja wina? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę pieniądze mogą zabić miłość?

Może ktoś z was zna odpowiedź? Może ktoś też czuje się czasem jak dłużnik we własnym domu? Czy warto walczyć o coś, co już dawno przestało być wspólne?