Dlaczego dobrzy ludzie kochają tych, którzy ich ranią? Moja historia o miłości, rozczarowaniu i poszukiwaniu odpowiedzi
– Znowu wracasz sam? – zapytała mama, kiedy przekroczyłem próg mieszkania. W jej głosie pobrzmiewała troska, ale i nuta zawodu, której nie potrafiła ukryć.
– Tak, mamo. – Odpowiedziałem cicho, zdejmując buty. – Magda powiedziała, że potrzebuje kogoś… bardziej szalonego. Kogoś, kto potrafi ją zaskoczyć.
Mama westchnęła ciężko. – Synku, ty zawsze byłeś taki odpowiedzialny. Może za bardzo?
Nie odpowiedziałem. W głowie dudniło mi pytanie: dlaczego to nigdy nie ja? Dlaczego dziewczyny, które podziwiam za ich ciepło i dobroć, wybierają facetów, którzy traktują je jak powietrze?
Mam na imię Michał. Mam trzydzieści dwa lata, pracuję jako informatyk w jednej z warszawskich firm. Od dziecka byłem tym, który pomagał innym – sąsiadom naprawiał komputer, koleżankom z klasy tłumaczył matmę, a kiedy trzeba było zostać po godzinach w pracy, zawsze zgłaszałem się pierwszy. Wydawało mi się, że dobro wraca. Że jeśli będę dobry dla ludzi, oni będą dobrzy dla mnie.
Ale życie pokazało mi inną twarz.
Pamiętam jak dziś tamten wieczór z Magdą. Siedzieliśmy w kawiarni na Mokotowie. Ona opowiadała o swoim byłym chłopaku – Bartku. Był typem imprezowicza, wiecznie spóźniony, zapominał o jej urodzinach. A jednak jej oczy błyszczały na samo wspomnienie jego imienia.
– Michał, ty jesteś taki… przewidywalny – powiedziała nagle. – Z tobą czuję się bezpiecznie, ale… czasem chciałabym poczuć dreszcz.
Zamurowało mnie. Przewidywalny? Czy to naprawdę wada?
Wróciłem do domu i długo patrzyłem w sufit. Przewijały mi się w głowie obrazy: Ola, która zostawiła mnie dla motocyklisty z tatuażami; Kasia, która po pół roku związku stwierdziła, że „potrzebuje więcej emocji”. Zawsze ten sam schemat.
W pracy koledzy śmiali się ze mnie:
– Michał, ty to masz pecha do kobiet! Może powinieneś trochę się zmienić? Zacząć chodzić na imprezy?
Ale ja nie chciałem udawać kogoś, kim nie jestem. Czy naprawdę bycie dobrym i odpowiedzialnym jest dziś niemodne?
Któregoś dnia postanowiłem poszukać odpowiedzi u kogoś mądrzejszego ode mnie. Pojechałem do cioci Haliny – starej przyjaciółki mojej mamy, która przeżyła już swoje i zawsze miała trafne spostrzeżenia.
– Michałku – zaczęła, nalewając mi herbaty – świat się zmienił. Dziś ludzie szukają emocji, bo życie jest nudne i przewidywalne. Ale pamiętaj: to nie znaczy, że twoja dobroć jest bezwartościowa.
– Ale ciociu – przerwałem jej – dlaczego te dobre dziewczyny wybierają facetów, którzy je ranią? Przecież widzą, jak cierpią!
Ciocia spojrzała na mnie uważnie.
– Bo serce nie słucha rozumu. Bo czasem musimy się sparzyć, żeby docenić to, co naprawdę ważne. A może… może one po prostu wierzą, że zmienią tych chłopaków? Że ich miłość wystarczy?
Zastanowiłem się nad tym długo. Przypomniałem sobie rozmowę z Olą sprzed lat:
– Michał, ty zawsze jesteś przy mnie, kiedy płaczę po Bartku. Ale ja… ja nie potrafię cię pokochać tak jak jego.
Wtedy myślałem, że to ze mną jest coś nie tak. Że może jestem za mało męski? Za mało spontaniczny?
Ale czy naprawdę muszę być kimś innym?
W pracy coraz częściej czułem się wyobcowany. Koledzy opowiadali o swoich podbojach miłosnych, a ja milczałem. W domu mama patrzyła na mnie z troską i pytała:
– Może spróbujesz portali randkowych? Tam podobno są normalne dziewczyny.
Spróbowałem. Poznałem Anię – nauczycielkę polskiego z Ursynowa. Była ciepła, inteligentna, miała piękny uśmiech. Spotykaliśmy się przez kilka tygodni. Myślałem: może tym razem się uda?
Ale pewnego dnia Ania napisała mi SMS-a:
„Michał, jesteś cudowny… ale czuję się przy tobie jak przy starszym bracie. Potrzebuję kogoś bardziej… nieprzewidywalnego.”
Znowu to samo.
Zacząłem się zastanawiać: czy to ze mną jest coś nie tak? Czy świat naprawdę zwariował?
Pewnego wieczoru wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Mama siedziała w kuchni i płakała cicho.
– Mamo? Co się stało?
– Twój tata… znowu nie wrócił na noc – wyszeptała.
Zamarłem. Tata od lat miał swoje „wyskoki”. Zawsze był duszą towarzystwa, lubił wypić z kolegami po pracy. Mama cierpiała w milczeniu.
Nagle dotarło do mnie: ona też wybrała kogoś „nieprzewidywalnego”.
Usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem.
– Mamo… dlaczego go kochasz?
Spojrzała na mnie przez łzy.
– Bo kiedyś był inny. Bo wierzę, że jeszcze wróci ten dawny Andrzej.
Zrozumiałem wtedy więcej niż przez wszystkie lata moich rozczarowań.
Może my wszyscy szukamy w innych czegoś, czego sami sobie nie potrafimy dać? Może boimy się nudy bardziej niż bólu?
Od tamtej pory próbuję żyć inaczej. Nie zmieniam siebie na siłę – ale też nie zamykam się na świat. Zacząłem chodzić na warsztaty teatralne, poznawać nowych ludzi. Nie szukam już miłości za wszelką cenę – uczę się być szczęśliwy sam ze sobą.
Czasem jednak wraca pytanie: czy dobroć naprawdę jest dziś wadą? Czy warto być sobą w świecie pełnym pozorów?
A wy? Jak myślicie – dlaczego tak często wybieramy tych, którzy nas ranią? Czy można nauczyć serce słuchać rozumu?