Czy naprawdę jestem złą gospodynią? Historia o miłości, oczekiwaniach i rodzinnych konfliktach
– Naprawdę nie rozumiem, co się z tobą dzieje, Aniu – usłyszałam głos Krzysztofa, kiedy wrócił z pracy. Stał w progu kuchni, patrząc na mnie z wyraźnym rozczarowaniem. W rękach trzymał reklamówkę z zakupami, które sam zrobił po drodze. – Mama mówiła, że powinnaś lepiej dbać o dom. Że kiedy ona była w twoim wieku, wszystko zawsze lśniło.
Zamarłam z łyżką w dłoni. Zupa pyrkała na kuchence, a ja poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. To nie był pierwszy raz, kiedy Krzysztof przywoływał swoją mamę jako wzór do naśladowania, ale pierwszy raz powiedział to tak wprost. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Krzysiek, naprawdę uważasz, że jestem złą gospodynią? – zapytałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu.
– Ja tylko mówię, co mama zauważyła. I… może coś w tym jest? – odpowiedział niepewnie, ale już wiedziałam, że ta rozmowa nie skończy się dobrze.
Z Krzysztofem byliśmy razem od prawie czterech lat. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on studiował informatykę, ja filologię polską. Przez trzy lata wydawało mi się, że jesteśmy dla siebie stworzeni. On był czuły, troskliwy, zawsze gotowy do pomocy. Ja – pełna marzeń i planów na przyszłość. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Wcześniej każde z nas mieszkało osobno – ja z koleżanką w wynajmowanym pokoju, on u rodziców.
Początki były trudne, ale pełne nadziei. Uczyliśmy się siebie nawzajem: kto jak lubi pić kawę, kto zostawia skarpetki na podłodze, kto zapomina o rachunkach. Myślałam, że to normalne – przecież każdy związek przechodzi przez fazę docierania się. Ale z czasem zaczęły pojawiać się drobne spięcia.
Najpierw chodziło o porządek. Krzysztof lubił mieć wszystko poukładane – skarpetki według kolorów, książki alfabetycznie. Ja byłam bardziej chaotyczna; czasem zostawiłam kubek po herbacie na stole, czasem nie zdążyłam umyć naczyń przed wyjściem do pracy. Nie sądziłam jednak, że to stanie się problemem.
Pewnego dnia przyszła do nas jego mama – pani Halina. Zawsze elegancka, z perfekcyjnym makijażem i fryzurą. Przyniosła domowe ciasto i od progu zaczęła rozglądać się po mieszkaniu.
– Ojej, Aniu, widzę, że masz dużo pracy! – powiedziała z uśmiechem, ale jej wzrok zatrzymał się na stercie prania w kącie.
– Tak, ostatnio miałam dużo zajęć w pracy… – próbowałam się tłumaczyć.
– Rozumiem, ale dom to przecież podstawa – odpowiedziała znacząco.
Po tej wizycie Krzysztof zaczął coraz częściej zwracać uwagę na drobiazgi: kurz na półce, nieumyte okna, rozrzucone gazety. Czułam się coraz bardziej przytłoczona. Pracowałam na pełen etat jako nauczycielka polskiego w liceum – wracałam zmęczona i marzyłam tylko o chwili spokoju. On jednak oczekiwał perfekcji.
– Moja mama zawsze powtarzała: porządek w domu to porządek w życiu – mówił wieczorami.
Zaczęłam mieć wrażenie, że walczę z niewidzialnym przeciwnikiem. Każdego dnia starałam się bardziej: gotowałam obiady według przepisów pani Haliny, prasowałam koszule Krzysztofa tak jak lubił jego ojciec. Ale cokolwiek robiłam, zawsze znalazło się coś nie tak.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez drzwi do salonu:
– Mamo, Ania chyba nie radzi sobie z prowadzeniem domu… – mówił Krzysztof szeptem.
– Musisz jej pomóc albo postawić sprawę jasno. Kobieta powinna dbać o ognisko domowe – odpowiedziała jego mama.
Poczułam się zdradzona. Zamiast wsparcia dostałam ocenę i krytykę. Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych; każde odwiedziny pani Haliny były dla mnie jak egzamin.
W pracy też nie było łatwo. Uczniowie coraz częściej sprawiali problemy, a dyrekcja wymagała coraz więcej papierkowej roboty. Wracałam do domu wykończona psychicznie i fizycznie. Marzyłam o tym, żeby Krzysztof mnie przytulił i powiedział: „Dobrze sobie radzisz”. Zamiast tego słyszałam: „Może powinnaś poprosić mamę o radę? Ona zna się na prowadzeniu domu”.
Zaczęliśmy się oddalać od siebie. Coraz częściej kładliśmy się spać pokłóceni. Ja płakałam po cichu do poduszki, on przewracał się niespokojnie z boku na bok.
Pewnego dnia nie wytrzymałam:
– Krzysiek! Czy ty naprawdę uważasz, że jestem gorsza od twojej mamy? Że nigdy nie będę wystarczająco dobra?
Spojrzał na mnie zaskoczony:
– Nie o to chodzi… Po prostu chciałbym mieć w domu porządek i spokój.
– A ja chciałabym mieć męża, który mnie wspiera! – krzyknęłam przez łzy.
Zapadła cisza. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach cień wątpliwości.
Od tamtej pory próbujemy rozmawiać więcej i szczerzej. Ale rysa pozostała. Czasem zastanawiam się: czy naprawdę jestem złą gospodynią? Czy może po prostu próbuję być sobą w świecie cudzych oczekiwań?
Czy miłość wystarczy, by przetrwać takie próby? A może czasem trzeba po prostu nauczyć się być dla siebie dobrym – zanim zaczniemy spełniać czyjeś wymagania?