Czy dziecko może naprawić nasze życie?
— Naprawdę nie rozumiesz? — Michał znowu podniósł głos, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. — Po prostu… nie mam motywacji. Gdybyśmy mieli dziecko, wszystko by się zmieniło. Zacząłbym się starać, szukałbym lepszej pracy.
Patrzyłam na niego przez chwilę w milczeniu. Siedział na kanapie w starym dresie, z pilotem w ręce, a na stole stała niedopita herbata. W tle leciał mecz, ale dla mnie świat zatrzymał się na tej jednej rozmowie. To już trzeci raz w tym miesiącu, kiedy wracamy do tego tematu. Zawsze kończy się podobnie: on obiecuje, że się zmieni, jeśli dam mu powód. Ja czuję się winna, że tego powodu nie daję.
Poznaliśmy się dwa lata temu na parapetówce u wspólnych znajomych. Michał był wtedy duszą towarzystwa — opowiadał dowcipy, grał na gitarze, śmiał się głośno. Zakochałam się w tym śmiechu i w jego oczach, które wtedy wydawały mi się pełne życia. Po roku zamieszkaliśmy razem w małym mieszkaniu na Pradze. Było skromnie, ale byliśmy szczęśliwi. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Z czasem zaczęłam zauważać, że Michał nie ma ambicji. Pracował jako magazynier w hurtowni budowlanej — praca ciężka, ale niezbyt dobrze płatna. Ja byłam nauczycielką angielskiego w podstawówce. Nie zarabiałam kokosów, ale przynajmniej czułam satysfakcję z tego, co robię. Michał wracał zmęczony i zły, narzekał na szefa i kolegów. Wieczorami siedział przed telewizorem albo grał na konsoli.
— Może spróbowałbyś poszukać czegoś innego? — zaproponowałam kiedyś ostrożnie.
— Po co? I tak nie mamy dzieci, nie muszę się aż tak starać — odpowiedział bez cienia ironii.
Wtedy po raz pierwszy poczułam ukłucie niepokoju. Czy naprawdę muszę urodzić dziecko, żeby mój mąż zaczął się rozwijać? Czy to ja jestem winna temu, że stoimy w miejscu?
Ostatnio temat dzieci wraca coraz częściej. Mama Michała dzwoni do mnie co tydzień i pyta: „No i kiedy wnuki?” Moja własna mama patrzy na mnie z troską i mówi: „Nie czekaj za długo, czas leci.” A ja czuję coraz większy nacisk z każdej strony.
Wczoraj wieczorem znów wybuchła kłótnia. Michał wrócił z pracy rozdrażniony, rzucił torbę na podłogę i usiadł ciężko przy stole.
— Wiesz co powiedział dziś szef? Że jak ktoś chce podwyżki, to musi pokazać zaangażowanie. A po co mam się starać? Dla kogo?
— Dla siebie! — wybuchłam. — Dla nas! Przecież nie możemy żyć od pierwszego do pierwszego!
Michał spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Ty nic nie rozumiesz. Gdybyśmy mieli dziecko…
— Przestań! — przerwałam mu gwałtownie. — Nie chcę mieć dziecka tylko po to, żebyś zaczął być dorosły!
Zapadła cisza. Michał spuścił głowę i zaczął bawić się łyżeczką od herbaty.
— Może masz rację — powiedział cicho. — Ale ja naprawdę nie umiem inaczej.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok niego i słuchałam jego spokojnego oddechu. Myślałam o tym, jak bardzo różnimy się od siebie. Ja zawsze chciałam czegoś więcej — podróży, rozwoju, wspólnych planów. On chciał tylko spokoju i świętego spokoju po pracy.
Rano obudziłam się z ciężkim sercem. W kuchni Michał robił kawę.
— Przepraszam za wczoraj — powiedział bez przekonania.
— Musimy poważnie porozmawiać — odpowiedziałam.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole. Powiedziałam mu wszystko: o moich lękach, o tym, że nie chcę mieć dziecka tylko po to, żeby on poczuł motywację do życia. Że boję się przyszłości i tego, że zostanę sama z odpowiedzialnością za wszystko.
Michał milczał przez dłuższą chwilę.
— Może powinienem pójść do psychologa? — zapytał nagle cicho.
Zaskoczył mnie tą propozycją. Nigdy wcześniej nie mówił o swoich uczuciach tak otwarcie.
— Może… — odpowiedziałam ostrożnie. — Ale musisz chcieć to zrobić dla siebie, nie dla mnie ani dla dziecka.
Przez następne dni atmosfera w domu była napięta. Michał rzeczywiście umówił się na wizytę u specjalisty. Ja zaczęłam więcej czasu spędzać z przyjaciółkami i na zajęciach jogi. Zastanawiałam się nad naszym związkiem i nad tym, czy warto walczyć o coś, co być może już dawno przestało istnieć.
Pewnego wieczoru spotkałam się z Magdą, moją najlepszą przyjaciółką.
— A co jeśli on nigdy się nie zmieni? — zapytała prosto z mostu.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy naprawdę warto wiązać przyszłość z kimś tylko dlatego, że kiedyś był dla nas wszystkim? Czy dziecko może naprawić coś, co od dawna jest popsute? A może powinnam postawić siebie na pierwszym miejscu i zawalczyć o własne szczęście?
Może ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak podjąć decyzję, która zmieni całe życie?