Zadzwoniłam po trzydziestu latach. Odpowiedział: „Właśnie o tobie myślałem”. Czy można wrócić do przeszłości?

– Halo? – mój głos zadrżał, gdy usłyszałam w słuchawce znajome, choć nieco chrapliwe „słucham?”. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się cofnął, że znów mam dwadzieścia lat i stoję na klatce schodowej w bloku na Pradze, z sercem bijącym jak oszalałe.

– Marek? – zapytałam niepewnie, ściskając stary kalendarz z 1992 roku tak mocno, że aż pobielały mi knykcie.

– Anka? – cisza po drugiej stronie trwała może sekundę, ale dla mnie to była wieczność. – Właśnie o tobie myślałem.

Nie wiedziałam, czy śnię, czy to jakiś żart. Przecież minęło ponad trzydzieści lat. Tamte imiona, tamte miejsca, tamte obietnice dawno spakowałam do pudełka z napisem „młodość” i odłożyłam na najwyższą półkę w szafie. A jednak wystarczyło jedno zdanie, by wszystko wróciło – zapach letniego deszczu na Grochowie, smak pierwszego pocałunku pod blokiem, dźwięk jego śmiechu, kiedy mówił, że świat należy do nas.

– Marek… ja… nie wiem nawet, po co dzwonię. Znalazłam twój numer przypadkiem. – Zaczęłam się tłumaczyć jak uczennica przyłapana na ściąganiu.

– Czekałem na ten telefon całe życie – odpowiedział cicho. – Myślałem, że już nigdy się nie odezwiesz.

Usiadłam na podłodze w kuchni, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Przez chwilę słyszałam tylko własny oddech i szum krwi w uszach. W głowie pojawiły się obrazy: ja i Marek na dachu starej kamienicy, śmiejący się z własnych marzeń; potem ja płacząca w poduszkę po tym, jak wyjechał do Niemiec „na chwilę”, która zamieniła się w lata.

– Anka? Jesteś tam?

– Tak… jestem. – Otarłam łzę. – Marek, dlaczego wtedy nie wróciłeś?

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jego oddech.

– Bałem się. Że nie będziesz już czekać. Że wszystko się zmieniło. A potem… potem życie mnie wciągnęło. Praca, żona… dzieci.

Zamknęłam oczy. Ja też miałam swoje życie: męża, który coraz częściej spał na kanapie i córkę, która wyprowadziła się do Krakowa i dzwoniła tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowała. Przez lata powtarzałam sobie, że tak właśnie miało być. Że młodzieńcze miłości są jak letnie burze – gwałtowne i krótkie.

– Może powinniśmy się spotkać? – zaproponował Marek cicho.

Zanim odpowiedziałam, usłyszałam trzask drzwi. Mój mąż, Andrzej, wrócił z pracy wcześniej niż zwykle.

– Z kim rozmawiasz? – rzucił podejrzliwie, widząc mnie skuloną na podłodze z telefonem przy uchu.

– Z nikim ważnym – skłamałam szybko i rozłączyłam się.

Andrzej patrzył na mnie długo, jakby próbował odczytać coś z mojej twarzy.

– Znowu grzebiesz w przeszłości? – zapytał z wyrzutem. – Ile razy ci mówiłem: zostaw to. Mamy swoje życie.

Chciałam mu odpowiedzieć, że nasze życie to już tylko rutyna: praca-dom-telewizor-cisza. Że czasem mam wrażenie, jakbyśmy byli dwójką obcych ludzi pod jednym dachem. Ale nie powiedziałam nic. Po prostu poszłam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi.

Przez kolejne dni nie mogłam przestać myśleć o Marku. O tym, co by było, gdyby wtedy wrócił. Gdybyśmy byli razem. Czy byłabym szczęśliwsza? Czy moje życie wyglądałoby inaczej?

W końcu napisałam do niego SMS-a: „Spotkajmy się”.

Umówiliśmy się w kawiarni na Starym Mieście. Kiedy go zobaczyłam – siwe włosy, zmarszczki wokół oczu – serce znów zaczęło mi bić jak wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat.

– Anka… wyglądasz tak samo pięknie jak kiedyś – powiedział z uśmiechem.

– Ty też się niewiele zmieniłeś – skłamałam lekko speszona.

Rozmawialiśmy godzinami. O wszystkim i o niczym: o dzieciach, pracy, marzeniach niespełnionych i tych jeszcze czekających na spełnienie. O tym, jak bardzo baliśmy się wtedy dorosłości i jak bardzo ona nas rozczarowała.

– Myślisz czasem o tym, co by było, gdybyśmy wtedy… – zaczął Marek.

– Codziennie – przerwałam mu cicho.

Wróciłam do domu późno. Andrzej czekał w kuchni z kubkiem zimnej herbaty.

– Gdzie byłaś?

– Na spotkaniu ze starym znajomym – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Spojrzał na mnie długo.

– Wiesz… czasem myślę, że już dawno cię straciłem – powiedział cicho.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może rzeczywiście już dawno się pogubiliśmy? Może każdy z nas żyje swoim życiem pod jednym dachem?

Przez kolejne tygodnie spotykałam się z Markiem coraz częściej. Rozmawialiśmy o wszystkim tym, o czym nie mogłam rozmawiać z Andrzejem: o strachu przed starością, o samotności w tłumie najbliższych ludzi, o marzeniach sprzed lat.

W końcu Marek zaproponował:

– Wyjedź ze mną nad morze. Choć na kilka dni. Zobaczysz – poczujesz się znów młoda.

Wiedziałam, że jeśli pojadę – przekroczę granicę, której nie da się już cofnąć.

Tej nocy nie spałam ani minuty. Patrzyłam na Andrzeja śpiącego obok i zastanawiałam się: czy jeszcze coś nas łączy? Czy warto walczyć o małżeństwo tylko dlatego, że tak wypada?

Rano zadzwoniła moja córka:

– Mamo… tata mówił mi o twoich spotkaniach z kimś z przeszłości. Co się dzieje?

Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Jak wyjaśnić dorosłej córce, że czasem człowiek budzi się po latach i odkrywa, że całe życie był kimś innym niż chciał?

Marek czekał na moją decyzję. Andrzej coraz częściej milczał przy kolacji. Córka przestała dzwonić.

A ja stałam na rozdrożu: wybrać przeszłość czy teraźniejszość? Uciec czy zostać?

Dziś wiem jedno: żadna decyzja nie jest łatwa. Każda niesie ze sobą stratę i nadzieję jednocześnie.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy można naprawić błędy młodości? Czy warto jeszcze raz uwierzyć w miłość?