Każdy dzień z teściową: jak zamieniła moje życie w koszmar

– Nie będziesz gotować tej zupy w mojej kuchni! – wrzasnęła pani Halina, trzaskając szufladą z przyprawami tak mocno, że aż podskoczyłam. Stałam z łyżką w ręku, zupą już prawie gotową, a łzy napływały mi do oczu. To był dopiero trzeci tydzień naszego wspólnego mieszkania, a ja czułam się jak intruz we własnym domu.

Kiedy ja i Krzysztof wzięliśmy ślub, pierwsza i – jak mi się wtedy wydawało – mądra decyzja była taka, żeby mieszkać osobno od rodziców. On pracował jako inżynier w dobrej prywatnej firmie, a ja włożyłam swoją część ze sprzedaży babcinego mieszkania w kredyt na nasze wymarzone M2 na Pradze. Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki nie okazało się, że deweloper opóźnia oddanie kluczy o kilka miesięcy. Krzysztof zaproponował, żebyśmy na ten czas zamieszkali u jego mamy. „To tylko na chwilę, kochanie. Mama się cieszy, że nas przygarnie” – mówił z uśmiechem. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że ta „chwila” zamieni się w najdłuższe miesiące mojego życia.

Pani Halina od początku patrzyła na mnie podejrzliwie. Była wdową od dziesięciu lat i całe swoje życie poświęciła synowi. W jej oczach byłam kimś obcym, kto zabrał jej dziecko. Pierwszego dnia, kiedy rozpakowywałam walizki w pokoju Krzysztofa, weszła bez pukania i zaczęła przestawiać moje rzeczy. „Tu nie stawiaj kosmetyków, bo zostaną ślady na komodzie. Pościel zmieniaj co dwa dni, bo Krzysiu ma alergię” – rzucała rozkazy tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Na początku próbowałam być miła. Gotowałam obiady, sprzątałam po sobie, nawet zaproponowałam wspólne wyjście do teatru. Ale pani Halina zawsze znajdowała powód do krytyki. „Zupa za słona, ziemniaki niedogotowane, a ten sweter to chyba nie na taką pogodę” – komentowała wszystko, co robiłam. Krzysztof początkowo starał się mnie pocieszać: „Mama jest po prostu wymagająca. Daj jej czas”. Ale z każdym dniem było coraz gorzej.

Pewnego wieczoru wróciłam z pracy wcześniej i usłyszałam rozmowę za drzwiami kuchni:
– Krzysiu, ona nie dba o ciebie tak jak ja. Widziałeś, jak prasuje twoje koszule? Zostawia zagniecenia! – szeptała teściowa.
– Mamo, proszę cię…
– Ty zawsze byłeś taki delikatny! Ona cię nie rozumie!

Stałam tam jak sparaliżowana. Poczułam się upokorzona i zdradzona. Wieczorem próbowałam porozmawiać z Krzysztofem:
– Słyszałam waszą rozmowę. Czy naprawdę uważasz, że jestem złą żoną?
– Nie! Po prostu… Mama jest trudna. Ale to minie.

Nie mijało. Pani Halina zaczęła ingerować we wszystko: od tego, co jemy na śniadanie, po to, o której godzinie idziemy spać. Pewnej nocy obudziła nas o drugiej nad ranem, bo „usłyszała dziwny hałas” i była przekonana, że to ja coś przewróciłam w łazience. Rano znalazłam swoje kosmetyki wyrzucone do kosza – „bo pachniały za mocno”.

Zaczęłam unikać domu. Pracowałam dłużej, spotykałam się z koleżankami po godzinach, byle tylko nie wracać do tego napięcia. Krzysztof coraz częściej zostawał po pracy na piwie z kolegami – chyba też miał dość matki, ale nie potrafił jej nic powiedzieć.

W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam. Była niedziela, siedzieliśmy przy stole. Pani Halina podała rosół i spojrzała na mnie z pogardą:
– W moim domu zawsze był porządek i ciepło rodzinne. Teraz nawet rosół smakuje inaczej.
– Może dlatego, że nie pozwala mi pani nic zrobić po swojemu? – wyrwało mi się.
Zapadła cisza. Krzysztof spuścił wzrok.
– Jeśli ci się nie podoba, możesz wrócić do swojej rodziny – powiedziała teściowa lodowatym tonem.

Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w pokoju. Płakałam całą noc. Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do przyjaciółki. Krzysztof zadzwonił wieczorem:
– Nie możesz tak po prostu odejść!
– Nie mogę już tam być! Albo znajdziemy coś na wynajem, albo…
Zamilkł.

Przez kolejne tygodnie mieszkaliśmy osobno. Krzysztof próbował rozmawiać z matką, ale ona była nieugięta: „To ona powinna się dostosować!” W końcu wynajęliśmy małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Było ciasno i daleko od pracy, ale pierwszy raz od miesięcy mogłam swobodnie oddychać.

Nasze małżeństwo długo dochodziło do siebie po tej próbie. Krzysztof miał żal do mnie, że „nie potrafiłam się dogadać”, ja miałam żal do niego o brak wsparcia. Czasem zastanawiam się, czy gdybyśmy wtedy zostali razem pod jednym dachem z jego matką jeszcze kilka miesięcy, nasze małżeństwo by przetrwało.

Dziś patrzę na to wszystko z dystansem i pytam siebie: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla rodziny? Czy naprawdę musimy znosić wszystko w imię tradycji i „rodzinnego ciepła”? Może czasem trzeba postawić granicę – nawet jeśli oznacza to rozczarowanie najbliższych.