Jak modlitwa uratowała mnie przed utratą mamy – historia o przebaczeniu, które przyszło w najtrudniejszym momencie

– Nie rozumiesz mnie, mamo! – krzyknęłam, trzaskając drzwiami mojego pokoju. Głos mamy, pełen rozczarowania i złości, odbił się echem po korytarzu: – Bo ty nigdy nie słuchasz! Zawsze robisz wszystko po swojemu!

Siedziałam na łóżku, zaciskając pięści. Miałam dwadzieścia sześć lat, a czułam się jak zbuntowana nastolatka. W naszym domu w Radomiu od miesięcy panowała atmosfera, którą można było kroić nożem. Każda rozmowa kończyła się kłótnią. Mama nie mogła pogodzić się z tym, że nie chcę wracać do pracy w urzędzie miasta, tylko próbuję swoich sił jako graficzka freelancerka. Dla niej to była fanaberia, dla mnie – jedyna szansa na życie po swojemu.

Pamiętam, jak pewnego wieczoru usiadłam na podłodze w kuchni. Było już późno, a światło lodówki rzucało na ścianę dziwaczne cienie. W rękach ściskałam kubek herbaty, a łzy same płynęły mi po policzkach. „Boże, dlaczego ona mnie nie rozumie? Dlaczego wszystko musi być tak trudno?” – szeptałam do siebie. Wtedy po raz pierwszy od lat zaczęłam się modlić. Nie była to piękna modlitwa z książeczki – raczej żarliwe wołanie o pomoc.

Następnego dnia mama weszła do mojego pokoju bez pukania. – Znowu siedzisz przy tym komputerze? – zapytała z wyrzutem. – Może byś poszła do ludzi, znalazła normalną pracę? Wiesz, że ciocia Basia szuka kogoś do księgowości?

– Mamo, proszę cię… – zaczęłam spokojnie, ale głos mi zadrżał. – To nie jest moje życie. Ja chcę spróbować czegoś innego.

– Ty zawsze musisz być inna! – rzuciła i wyszła trzaskając drzwiami.

Tak wyglądały nasze dni. Praca, dom, ciche wojny o pranie, o obiad, o przyszłość. Tata od lat nie żył, a my zostałyśmy same ze swoim bólem i żalem. Czułam się jak w pułapce.

Któregoś dnia po kolejnej awanturze wybiegłam z domu i poszłam do kościoła na wieczorną mszę. Usiadłam w ostatniej ławce i patrzyłam na światło świec. „Panie Boże, jeśli jesteś… pomóż mi ją zrozumieć. Pomóż mi wybaczyć jej to wszystko” – powtarzałam w myślach.

Wtedy usłyszałam czytanie o synu marnotrawnym. O tym, jak ojciec przyjął go z otwartymi ramionami mimo wszystkiego. Poczułam ukłucie w sercu. Czy ja potrafiłabym tak wybaczyć? Czy mama potrafiłaby wybaczyć mi?

Po mszy podeszła do mnie pani Zosia z sąsiedztwa. – Wszystko w porządku, Aniu? Wyglądasz na bardzo zmęczoną…

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się przy niej jak dziecko. Opowiedziałam jej o wszystkim: o kłótniach, o tym jak bardzo boli mnie brak akceptacji ze strony mamy, o moim strachu przed przyszłością.

– Wiesz co? – powiedziała cicho pani Zosia. – Moja córka też kiedyś uciekła z domu. Przez lata nie rozmawiałyśmy… Dopiero kiedy zaczęłam się za nią modlić, coś się zmieniło. Może spróbuj spojrzeć na swoją mamę jak na kobietę, która też się boi.

Te słowa długo we mnie pracowały. Zaczęłam codziennie modlić się za mamę – nie o to, żeby się zmieniła, ale żeby była szczęśliwa. Z czasem zauważyłam drobne zmiany: mama częściej pytała mnie o moje projekty, czasem przynosiła mi herbatę do pokoju bez słowa.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole. Mama długo milczała, patrząc w okno.

– Wiesz… boję się o ciebie – powiedziała nagle cicho. – Boję się, że sobie nie poradzisz. Ja… ja nie umiem inaczej tego okazać.

Zrobiło mi się gorąco ze wzruszenia.

– Mamo… ja też się boję. Ale chcę spróbować żyć po swojemu. Potrzebuję tylko twojego wsparcia.

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Przepraszam cię, Aniu… Chciałam dobrze, ale chyba za bardzo cię raniłam.

Objęłyśmy się pierwszy raz od lat.

Od tego dnia zaczęłyśmy budować naszą relację od nowa. Nie było łatwo – czasem wracały stare schematy, czasem znów podnosiłyśmy głos. Ale modlitwa dawała mi siłę do przebaczenia i cierpliwości.

Dziś wiem jedno: wiara nie rozwiązała wszystkich problemów jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale pozwoliła mi zobaczyć mamę jako człowieka z własnymi lękami i marzeniami. Dzięki temu odzyskałam nie tylko ją, ale i siebie.

Czasem patrzę na nią przy kuchennym stole i myślę: ile razy ranimy tych, których kochamy najbardziej? Czy potrafimy wybaczyć zanim będzie za późno?