Gdy zadzwonił do mnie syn: Prawda o mojej byłej teściowej, której nie chciałam znać
– Mamo, musisz przyjechać. To ważne – głos mojego syna, Michała, drżał przez telefon. Była sobota rano, a ja właśnie zalewałam kawę w kuchni, próbując zebrać myśli po kolejnej bezsennej nocy. – Co się stało? – zapytałam, czując jak serce zaczyna mi walić. – Chodzi o babcię Zosię… Ona… ona jest w szpitalu. Chce cię zobaczyć.
Zamarłam. Zosia – moja była teściowa. Kobieta, której przez lata unikałam jak ognia. Po rozwodzie z Piotrem, jej synem, zrobiłam wszystko, by nie mieć z nią kontaktu. Była dla mnie symbolem wszystkiego, co w moim życiu poszło nie tak: jej chłodne spojrzenie, wieczne uwagi, ciche pretensje. Nawet po rozwodzie potrafiła zadzwonić i powiedzieć: „Może gdybyś bardziej się starała…”.
– Mamo? Jesteś tam? – Michał czekał na odpowiedź.
– Tak… Tak, przyjadę – powiedziałam w końcu, choć w środku czułam bunt i strach.
Droga do szpitala była jak podróż w przeszłość. Każdy mijany blok na Pradze przypominał mi o czasach, gdy jeszcze byliśmy rodziną. O świętach przy stole Zosi, o jej pierogach z kapustą i grzybami, które zawsze były za słone. O jej spojrzeniu, kiedy Piotr podnosił głos.
W szpitalu Michał czekał na mnie pod salą. Wyglądał na starszego niż zwykle, jakby nagle dorósł przez te kilka dni.
– Jak ona się czuje? – zapytałam cicho.
– Lekarze mówią, że to może być ostatnia szansa… Chciała ci coś powiedzieć – odpowiedział i spojrzał na mnie z nadzieją.
Weszłam do sali. Zosia leżała blada, z maską tlenową na twarzy. Gdy mnie zobaczyła, jej oczy rozbłysły dziwnym światłem.
– Aniu… – wyszeptała. – Dziękuję, że przyszłaś.
Przez chwilę stałam w drzwiach, nie wiedząc co zrobić. W końcu usiadłam przy łóżku.
– Po co chciałaś mnie widzieć? – spytałam chłodno.
Zosia spojrzała na mnie długo. W jej oczach zobaczyłam coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam: strach i żal.
– Przepraszam… Za wszystko. Za to, że byłam dla ciebie taka surowa. Bałam się… Bałam się stracić syna. A potem ciebie…
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przez lata wyobrażałam sobie tę rozmowę setki razy – zawsze kończyła się kłótnią albo moim triumfem. Teraz czułam tylko pustkę.
– Myślisz, że przeprosiny coś zmienią? – zapytałam ostro.
Zosia zamknęła oczy. – Nie wiem… Ale musiałam spróbować.
Wyszłam z sali roztrzęsiona. Michał czekał na korytarzu.
– I co? – zapytał niepewnie.
– Przeprosiła mnie – powiedziałam bez emocji.
Michał uśmiechnął się smutno. – Babcia dużo przemyślała ostatnio. Wiesz… ona nie miała łatwego życia z dziadkiem. Może dlatego była taka twarda.
Przez kolejne dni wracałam do szpitala niemal codziennie. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o Piotrze, o moim życiu po rozwodzie, o tym jak bardzo obie tęsknimy za rodziną, której już nie ma. Zosia opowiadała mi historie ze swojego dzieciństwa w małej wsi pod Radomiem; o tym jak jej ojciec pił i bił matkę; o tym jak przysięgła sobie nigdy nie być słaba.
Pewnego dnia przyniosłam jej ulubione ciastka z makiem. Usiadłyśmy razem i po raz pierwszy poczułam coś na kształt współczucia.
– Wiesz, Aniu… – zaczęła cicho Zosia – Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo ci zazdrościłam odwagi. Ty potrafiłaś odejść od Piotra… Ja nigdy nie miałam tyle siły.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Myślałam, że mnie nienawidzisz za to, że rozbiłam rodzinę.
Zosia pokręciła głową. – Nienawidziłam siebie za to, że nie umiałam ci pomóc.
Te słowa zostały ze mną na długo po jej śmierci kilka tygodni później. Na pogrzebie stałam obok Michała i Piotra. Po raz pierwszy od lat poczułam się częścią tej rodziny – nie przez więzy krwi czy małżeństwo, ale przez wspólne doświadczenie bólu i przebaczenia.
Wieczorem usiadłam sama w kuchni i patrzyłam na zdjęcie Zosi z czasów młodości. Miała wtedy ten sam uparty wyraz twarzy co Michał.
Czy naprawdę można wybaczyć wszystko? Czy czas leczy rany, czy tylko uczy nas z nimi żyć? Może najważniejsze to znaleźć w sobie odwagę do rozmowy zanim będzie za późno…