Nie jestem matką twojego dziecka: granice sąsiedzkiej pomocy

— Znowu? — szepczę do siebie, patrząc przez okno na klatkę schodową. Słyszę znajomy dźwięk dzwonka, ten sam, który od kilku tygodni wywołuje we mnie niepokój. Otwieram drzwi i widzę małą Zosię, z plecakiem przewieszonym przez ramię i nieśmiałym uśmiechem na twarzy. Za nią stoi pani Grażyna, moja sąsiadka z naprzeciwka.

— Pani Marto, mogłaby pani dziś znowu przygarnąć Zosię na kolację? Mam ważny telefon do wykonania, a potem muszę jeszcze skoczyć do apteki… — jej głos jest zmęczony, ale w oczach widzę coś więcej niż tylko prośbę. Widzę oczekiwanie, jakby to było oczywiste, że się zgodzę.

Zosia patrzy na mnie błagalnie. Przez chwilę czuję się winna, bo przecież to tylko dziecko. Ale w środku aż się gotuję. To już czwarty raz w tym tygodniu. Mój syn Kuba patrzy na mnie pytająco zza stołu, a mąż udaje, że nie słyszy rozmowy.

— Oczywiście, proszę zostawić Zosię — odpowiadam automatycznie, choć w środku mam ochotę krzyknąć: „Dość!”

Kiedy drzwi się zamykają, czuję ciężar na piersi. Zosia siada przy stole, wyjmuje zeszyt i zaczyna rysować. Kuba wzdycha cicho, bo wie, że znów będzie musiał dzielić się kolacją. Mąż rzuca mi krótkie spojrzenie: „Znowu?”

— Marta, musisz coś powiedzieć Grażynie — szepcze później w kuchni. — To nie jest twoja odpowiedzialność.

Wiem o tym doskonale. Ale jak powiedzieć „nie” kobiecie, która od lat mieszka za ścianą? Która opowiadała mi o swoim rozwodzie, o samotności, o problemach w pracy? Przecież nie chcę być tą złą sąsiadką. Nie chcę plotek na klatce schodowej ani chłodnych spojrzeń w windzie.

Wieczorem Zosia odbierana jest dopiero po dwudziestej pierwszej. Grażyna dziękuje mi w pośpiechu i znika za drzwiami. W mieszkaniu zostaje cisza i niedokończona rozmowa z mężem.

Następnego dnia historia się powtarza. Tym razem Grażyna nawet nie tłumaczy się zbyt długo. — Pani Marto, wie pani jak to jest… — rzuca tylko i już jej nie ma.

Czuję się coraz bardziej wykorzystywana. Zaczynam unikać spojrzeń sąsiadów na klatce schodowej. W sklepie łapię się na tym, że kupuję więcej jedzenia „na wszelki wypadek”. Kuba pyta: — Mamo, czy Zosia będzie z nami mieszkać?

W nocy nie mogę spać. Przewracam się z boku na bok i rozmyślam: czy jestem złą osobą, jeśli powiem „nie”? Czy ktoś doceni to, że przez tyle tygodni byłam dla Zosi jak druga mama? Czy Grażyna w ogóle zauważa, że przekracza granicę?

W pracy jestem rozkojarzona. Koleżanka pyta: — Coś się stało? Wyglądasz na zmęczoną.

Chciałabym jej powiedzieć wszystko, ale boję się oceny. Boję się usłyszeć: „Trzeba było od razu postawić granicę”.

W końcu przychodzi piątek. Dzień, w którym zwykle cała rodzina siada razem do kolacji. Tym razem postanawiam być stanowcza. Kiedy słyszę dzwonek do drzwi, serce bije mi jak szalone.

Otwieram i widzę Grażynę z Zosią.

— Pani Marto… — zaczyna sąsiadka.

— Przepraszam, Grażyno — przerywam jej drżącym głosem. — Dziś nie mogę przyjąć Zosi na kolację. Mamy rodzinne plany.

Cisza ciągnie się w nieskończoność. Grażyna patrzy na mnie zaskoczona, potem jej twarz twardnieje.

— Rozumiem — mówi chłodno. — Przepraszam za kłopot.

Odwraca się na pięcie i odchodzi z Zosią.

Zamykam drzwi i czuję ulgę pomieszaną z poczuciem winy. Kuba przytula mnie mocno.

— Dobrze zrobiłaś, mamo — mówi cicho.

Wieczorem słyszę przez ścianę podniesione głosy. Zosia płacze. Grażyna krzyczy coś o niewdzięczności i braku pomocy od ludzi.

Przez kolejne dni mijamy się na klatce schodowej bez słowa. Grażyna patrzy na mnie chłodno, czasem nawet ostentacyjnie ignoruje moje „dzień dobry”. Plotki szybko rozchodzą się po bloku. Sąsiadka spod piątki pyta: — Coś się stało między panią a Grażyną?

Czuję się osamotniona i niezrozumiana. Zaczynam kwestionować swoją decyzję. Może powinnam była jeszcze trochę wytrzymać? Może mogłam pomóc tej dziewczynce bardziej?

Ale potem przypominam sobie te wszystkie wieczory spędzone w napięciu, rozmowy z mężem pełne frustracji i smutku Kuby. Przypominam sobie własne zmęczenie i poczucie bycia wykorzystywaną.

Czy naprawdę jestem odpowiedzialna za cudze dziecko tylko dlatego, że mieszkamy blisko siebie? Czy dobroć zawsze musi oznaczać poświęcenie siebie?

Patrzę przez okno na plac zabaw i widzę Zosię bawiącą się samotnie pod czujnym okiem matki. Czuję ukłucie żalu, ale też dumy, że w końcu postawiłam granicę.

Może czasem trzeba wybrać siebie? Może czasem trzeba pozwolić innym dorosnąć do swoich obowiązków?

Czy wy też kiedyś baliście się powiedzieć „dość”, bo nie chcieliście nikogo zranić? Jak znaleźć równowagę między pomocą a własnym spokojem?