Moja najlepsza przyjaciółka odsunęła się ode mnie, gdy przestałam jej służyć: Przyjaźń okazała się transakcją

– Naprawdę nie możesz mi pomóc? – głos Ewy drżał, a ja czułam, jak ściska mnie w żołądku. – Przecież zawsze mogłam na ciebie liczyć.

Zawahałam się. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na parującą herbatę, i próbowałam zebrać myśli. Mój mąż, Andrzej, od tygodni był w szpitalu po udarze. Syn, Tomek, ledwo radził sobie na studiach i coraz częściej dzwonił z prośbą o pieniądze. Ja sama pracowałam na półtora etatu, żeby utrzymać dom. A Ewa… Ewa chciała, żebym pojechała z nią na drugi koniec miasta i pomogła jej wybrać nową kanapę. Bo sama nie umie podjąć decyzji.

– Ewa, przepraszam, ale naprawdę nie dam rady – powiedziałam cicho. – Mam za dużo na głowie.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Potem usłyszałam jej chłodny ton:

– Rozumiem. Nie będę ci już przeszkadzać.

Rozłączyła się bez pożegnania.

Znałyśmy się ponad czterdzieści lat. Poznałyśmy się w biurze rachunkowym w latach osiemdziesiątych, kiedy obie byłyśmy młode, pełne energii i przekonane, że świat stoi przed nami otworem. Razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, śluby, narodziny dzieci. Była moją druhną, matką chrzestną mojego syna, powierniczką wszystkich sekretów. To z nią spędzałam długie godziny przy kawie, dzieląc się radościami i smutkami.

Przez lata wydawało mi się, że to przyjaźń na całe życie. Ale teraz…

Pamiętam dzień, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Andrzej dostał udaru. Świat mi się zawalił. Ewa przyszła do mnie z ciastem i butelką wina. Siedziałyśmy w milczeniu, a ona głaskała mnie po dłoni.

– Dasz radę – powiedziała wtedy. – Jesteś silniejsza niż myślisz.

Ale potem zaczęły się jej telefony. Najpierw prosiła o drobne przysługi: podwózka do lekarza, pomoc w zakupach, opieka nad jej wnuczką, kiedy córka nie mogła odebrać jej z przedszkola. Zawsze byłam gotowa pomóc – przecież od tego są przyjaciółki.

Z czasem jednak jej prośby stawały się coraz bardziej absorbujące. A ja coraz bardziej zmęczona. Kiedy raz odmówiłam – bo musiałam jechać do szpitala do Andrzeja – usłyszałam w jej głosie rozczarowanie.

– Ty zawsze masz czas dla wszystkich oprócz mnie – rzuciła z wyrzutem.

Zabolało mnie to. Przecież robiłam wszystko, co mogłam.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jej córka, Magda.

– Ciociu Aniu, mama jest jakaś dziwna ostatnio. Mówi, że już nie jesteście takie bliskie jak kiedyś…

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy naprawdę byłam złą przyjaciółką? Czy może Ewa przyzwyczaiła się do tego, że zawsze jestem na zawołanie?

W pracy też nie było łatwo. Nowa szefowa, pani Kowalska, wymagała ode mnie coraz więcej. Często zostawałam po godzinach, żeby nadrobić zaległości. W domu czekały na mnie sterty prania i niekończące się rachunki.

Ewa coraz rzadziej dzwoniła. Przestała zapraszać mnie na kawę. Widywałyśmy się tylko przypadkiem – na zakupach albo w kościele. Zawsze wtedy uśmiechała się chłodno i mówiła: „Muszę lecieć”.

Pewnego dnia spotkałam ją z inną koleżanką – Jolą z naszej dawnej pracy. Śmiały się razem w kawiarni niedaleko rynku. Poczułam ukłucie zazdrości i żalu.

Wieczorem napisałam do niej wiadomość: „Tęsknię za naszymi rozmowami”.

Odpisała dopiero po dwóch dniach: „Ja też mam teraz dużo na głowie”.

Zrozumiałam wtedy, że coś się skończyło.

Próbowałam jeszcze kilka razy nawiązać kontakt – zaprosiłam ją na imieniny Tomka, zaproponowałam wspólny spacer po parku. Zawsze miała wymówkę: „Nie dam rady”, „Może innym razem”.

W końcu przestałam próbować.

Czułam się zdradzona i osamotniona. Przez tyle lat byłam dla niej podporą – a kiedy sama potrzebowałam wsparcia, ona odsunęła się ode mnie jakby nigdy nic nas nie łączyło.

Andrzej powoli wracał do zdrowia. Tomek zdał sesję i znalazł dorywczą pracę. Ja jednak nie potrafiłam pozbyć się goryczy.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja młodsza siostra, Basia.

– Anka, co się dzieje? Jesteś jakaś nieobecna ostatnio.

Opowiedziałam jej wszystko – o Ewie, o tym jak bardzo boli mnie ta sytuacja.

Basia westchnęła:

– Może to była taka przyjaźń… transakcyjna? Może Ewa po prostu potrzebowała kogoś do załatwiania swoich spraw?

Nie chciałam w to wierzyć. Przecież tyle razem przeszłyśmy!

Ale im dłużej o tym myślałam, tym więcej szczegółów zaczynało mi pasować do tej teorii. To ja zawsze organizowałam nasze spotkania, pamiętałam o jej urodzinach i imieninach, pomagałam jej w przeprowadzce i opiece nad wnuczką…

A kiedy ja potrzebowałam pomocy? Ewa była zajęta albo zmęczona.

Zaczęłam analizować nasze rozmowy z przeszłości. Ile razy mówiła: „Aniu, tylko ty potrafisz to załatwić”, „Aniu, bez ciebie bym sobie nie poradziła”, „Aniu, jesteś niezastąpiona”.

Czy to była prawdziwa przyjaźń? Czy tylko wygodny układ?

Z czasem zaczęłam otwierać się na nowe znajomości. W pracy zaprzyjaźniłam się z Kasią – młodszą koleżanką z działu kadr. Zaprosiła mnie na wspólny wyjazd rowerowy nad Zalew Zegrzyński. Było inaczej niż z Ewą – mniej wspomnień, ale więcej szczerości i śmiechu.

Zaczęłam też częściej rozmawiać z sąsiadką z naprzeciwka – panią Heleną. Okazało się, że mamy podobne problemy i potrafimy sobie wzajemnie pomóc bez oczekiwania niczego w zamian.

Czasem jeszcze łapię się na tym, że chciałabym zadzwonić do Ewy i opowiedzieć jej o czymś ważnym – o nowym hobby Tomka albo o tym, jak Andrzej pierwszy raz od miesięcy sam zrobił sobie śniadanie.

Ale potem przypominam sobie jej chłodny głos przez telefon:

– Nie będę ci już przeszkadzać.

I czuję ukłucie smutku… ale też ulgi.

Może czasem trzeba pozwolić ludziom odejść? Może nie każda relacja jest warta ratowania za wszelką cenę?

Często zastanawiam się: czy można odbudować zaufanie po takim zawodzie? Czy wy też mieliście kiedyś poczucie, że ktoś był waszym przyjacielem tylko wtedy, gdy mu to pasowało?