Zła macocha: Historia Alicji Kowalskiej

— Nie jadę! — wrzasnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Z trzaskiem zatrzasnęłam drzwi swojego pokoju, aż obrazek z dzieciństwa spadł ze ściany. Słyszałam zza drzwi syk Łucji: — O, wyrokuje! Żyje na mój koszt, a tu jeszcze stawia warunki. — Jej głos był zimny, przeszywający, jakby każde słowo miało mnie zranić. Miałam wtedy piętnaście lat i czułam się jak więzień we własnym domu.

Ojciec zginął dwa lata wcześniej w wypadku samochodowym. To był zwykły, szary listopadowy dzień. Pamiętam, jak policjant stał w progu naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, a mama — wtedy jeszcze moja prawdziwa mama — płakała bezgłośnie. Wszystko się zmieniło. Mama nie wytrzymała tej pustki i kilka miesięcy później wyjechała do Niemiec, zostawiając mnie pod opieką Łucji — nowej żony taty, która już wtedy wydawała mi się obca i chłodna.

Łucja Kowalska była kobietą z zasadami. Zawsze powtarzała, że życie to nie bajka i trzeba sobie radzić. Ale ja nie chciałam radzić sobie z jej zasadami. Chciałam tylko odzyskać dom, którego już nie było. Każdy dzień był dla mnie walką o odrobinę prywatności i spokoju. Łucja wchodziła do mojego pokoju bez pukania, przeglądała moje rzeczy, komentowała ubrania i znajomych. — Znowu ta twoja Patrycja? Lepiej byś się uczyła, a nie włóczyła po mieście! — powtarzała niemal codziennie.

Najgorsze były wieczory. Siedziałam przy biurku, udając że się uczę, a tak naprawdę słuchałam jej kroków na korytarzu. Czułam się jak intruz w swoim własnym życiu. Czasem marzyłam, że ojciec wróci i wszystko naprawi. Ale on nie wracał.

Pewnego dnia Łucja postanowiła zabrać mnie na wieś do swojej rodziny na święta. — Jedziemy do mojej siostry do Siedlec. Tam zobaczysz, jak wygląda prawdziwe życie — oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Nie jadę! — wrzasnęłam wtedy po raz pierwszy tak głośno. To był mój bunt, moja próba powiedzenia „dość”.

Łucja nie odpuściła. Przez kolejne dni karała mnie milczeniem, a potem zaczęły się drobne złośliwości: brak kieszonkowego, zimna kolacja, złośliwe uwagi przy sąsiadkach. — Widzisz, jaka niewdzięczna? Wszystko ma podane pod nos, a jeszcze narzeka — mówiła głośno przez telefon do swojej matki.

W szkole też nie było łatwo. Nauczyciele zauważyli zmianę we mnie: byłam zamknięta w sobie, coraz częściej spóźniałam się na lekcje. Patrycja próbowała mnie pocieszać: — Alicja, musisz być silna. Może twoja mama wróci? — Ale ja wiedziałam, że to niemożliwe.

Najbardziej bolały mnie wieczory, kiedy słyszałam śmiech Łucji i jej znajomych z salonu. Czułam się wtedy jeszcze bardziej samotna. Czasem próbowałam pisać listy do mamy, ale nigdy ich nie wysyłałam. Bałam się, że Łucja je znajdzie.

Pewnego dnia znalazłam w szufladzie stare zdjęcie ojca. Siedział na ławce w parku i uśmiechał się do mnie. Płakałam wtedy całą noc. Rano Łucja weszła do pokoju i zobaczyła moje czerwone oczy.
— Co znowu? — zapytała z irytacją.
— Tęsknię za tatą — odpowiedziałam cicho.
— Wszyscy mamy swoje problemy — rzuciła obojętnie i wyszła.

Z czasem nauczyłam się ukrywać swoje uczucia. Stałam się mistrzynią w udawaniu obojętności. Ale w środku czułam coraz większą pustkę.

Wiosną Łucja zaczęła spotykać się z nowym mężczyzną, panem Romanem. Był miły, ale czułam, że to tylko kolejny rozdział jej życia, w którym dla mnie nie ma miejsca. Coraz częściej zostawiała mnie samą w domu na całe weekendy.

Któregoś wieczoru usłyszałam rozmowę Łucji przez telefon:
— Ta dziewczyna to tylko kłopot. Gdyby nie alimenty po mężu, już dawno bym ją oddała do internatu.
To zdanie rozdarło mnie na pół. Poczułam się jak niechciany bagaż.

Zaczęłam coraz częściej uciekać z domu do Patrycji albo włóczyć się po mieście bez celu. Raz nawet nocowałam u niej bez zgody Łucji. Kiedy wróciłam rano do domu, Łucja czekała na mnie w kuchni.
— Gdzie byłaś?!
— U Patrycji.
— Myślisz, że możesz robić co chcesz? W tym domu obowiązują zasady!
— To nie jest mój dom! — krzyknęłam i wybiegłam na klatkę schodową.

Po tej awanturze Łucja zaczęła grozić mi internatem naprawdę poważnie. Bałam się każdego dnia, że pewnego ranka obudzę się i już nie będę mogła wrócić do swojego pokoju.

W końcu napisałam list do mamy i wysłałam go pocztą do Niemiec. Opisałam wszystko: samotność, strach i tęsknotę za dawnym życiem. Po kilku tygodniach dostałam odpowiedź: mama obiecała przyjechać na wakacje i zabrać mnie do siebie.

Kiedy powiedziałam o tym Łucji, wzruszyła ramionami:
— Rób co chcesz. I tak nigdy nie byłaś moją córką.

Ostatnie tygodnie przed wyjazdem były najtrudniejsze. Czułam ulgę i strach jednocześnie. Bałam się nowego życia za granicą, ale jeszcze bardziej bałam się zostać z Łucją.

Dziś jestem już dorosła i patrzę na tamte wydarzenia z dystansem. Często zastanawiam się, czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy gdybym była mniej zbuntowana albo bardziej uległa, Łucja by mnie zaakceptowała? A może to ona nigdy nie chciała mieć córki po kimś innym? Czy dom to tylko miejsce zamieszkania, czy coś znacznie więcej? Co o tym myślicie?