Zielone policzki zazdrości: Historia Marka i Agaty

— Lepiej ci teraz? — głos Agaty przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała naprzeciwko mnie, blada, z zaciśniętymi pięściami. Jej oczy błyszczały gniewem, ale i czymś jeszcze — może rozczarowaniem? Nie odpowiedziałem od razu. W mojej głowie kłębiły się myśli, a w gardle czułem gorycz, która nie chciała przejść. Zazdrość ściskała mnie za gardło tak mocno, że aż policzki zrobiły mi się zielone — dosłownie czułem, jak krew odpływa mi z twarzy.

Wszystko zaczęło się kilka godzin wcześniej. Wracałem z pracy, zmęczony i rozdrażniony. W tramwaju zobaczyłem Agatę — moją byłą żonę — z jakimś mężczyzną. Śmiała się, a jej dłoń lekko dotykała jego ramienia. To był widok, który rozdarł mnie od środka. Przez chwilę miałem ochotę wysiąść na następnym przystanku i po prostu uciec, ale coś mnie powstrzymało. Może duma? Może głupia nadzieja, że to tylko przypadek?

Kiedy wszedłem do mieszkania, wszystko wydawało się inne. Lodówka buczała głośniej niż zwykle, a światło w przedpokoju migotało nerwowo. Otworzyłem lodówkę i z całą siłą trzasnąłem drzwiczkami, aż cała jej zawartość zadrżała od uderzenia. Jeden z magnesów — ten z Zakopanego, który kupiliśmy razem podczas naszej ostatniej wspólnej wycieczki — spadł z hukiem na podłogę.

Agata stała już w kuchni. Nie wiem, kiedy weszła. Może była tu cały czas? Może czekała na ten moment? Patrzyła na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, który zawsze sprawiał, że czułem się jak dziecko przyłapane na kłamstwie.

— To wszystko mnie przytłacza — wyrzuciłem z siebie w końcu, choć nie wiedziałem nawet, czy mówię o niej, o sobie, czy o całym tym popieprzonym życiu.

— Przytłacza cię to, że próbuję być szczęśliwa? — zapytała cicho. Jej głos drżał, ale nie było w nim litości.

— Nie rozumiesz… — zacząłem, ale przerwała mi gestem ręki.

— Rozumiem aż za dobrze. Zawsze musiałeś mieć wszystko pod kontrolą. Nawet moje uczucia.

Zacisnąłem pięści tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Chciałem coś powiedzieć, wykrzyczeć jej w twarz wszystko to, co tłumiłem przez ostatnie miesiące: żal, rozczarowanie, tęsknotę. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

— Marek… — westchnęła i opadła ciężko na krzesło przy stole. — Przecież już nie jesteśmy razem. Każde z nas ma prawo do swojego życia.

Usiadłem naprzeciwko niej. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywało tylko tykanie starego zegara na ścianie.

— Widziałem cię dziś w tramwaju — powiedziałem w końcu. — Z nim.

Agata spojrzała na mnie uważnie. W jej oczach pojawił się cień smutku.

— To tylko kolega z pracy. Pomaga mi przy projekcie. Nic więcej.

Nie uwierzyłem jej. Może nie chciałem uwierzyć? Może łatwiej było mi pielęgnować w sobie tę zazdrość niż przyznać się do własnych błędów?

— Marek… — zaczęła ostrożnie. — Ty naprawdę myślisz, że po tym wszystkim mogłabym tak po prostu…?

Nie odpowiedziałem. Wpatrywałem się w blat stołu, na którym leżały okruchy po śniadaniu i stara gazeta z zeszłego tygodnia.

— Wiesz, co jest najgorsze? — powiedziała nagle Agata. — Że nawet teraz nie potrafisz być szczery ani ze mną, ani ze sobą.

Podniosłem wzrok. Jej twarz była blada, ale oczy miała pełne łez.

— Przepraszam — wyszeptałem. — Po prostu… boję się być sam.

Agata uśmiechnęła się smutno.

— Ja też się bałam. Ale nauczyłam się żyć bez ciebie. Ty też możesz.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. W końcu Agata wstała i podniosła magnes z podłogi. Położyła go delikatnie na lodówce.

— To był dobry wyjazd — powiedziała cicho.

Przytaknąłem bez słowa. Wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą: śmiech na szlaku, wspólne zdjęcia na tle gór, wieczory przy kominku… Wszystko to wydawało się teraz tak odległe i nierealne.

Agata spojrzała na mnie po raz ostatni.

— Muszę już iść — powiedziała stanowczo. — Dbaj o siebie, Marek.

Patrzyłem, jak wychodzi z mieszkania. Drzwi zamknęły się za nią cicho, niemal bezgłośnie — zupełnie inaczej niż te od lodówki kilka minut wcześniej.

Zostałem sam w kuchni pełnej wspomnień i niewypowiedzianych słów. Przez chwilę miałem ochotę zadzwonić do niej i poprosić, żeby wróciła. Ale wiedziałem, że to nie ma sensu.

Usiadłem przy stole i schowałem twarz w dłoniach. Czułem się jak ktoś, kto przegrał najważniejszą partię swojego życia przez własną głupotę i dumę.

Czy naprawdę można nauczyć się żyć bez kogoś, kto był dla nas wszystkim? Czy zazdrość zawsze musi niszczyć to, co jeszcze zostało? Może czasem trzeba pozwolić odejść nie tylko drugiej osobie, ale też własnym lękom…