Zdrada, która rozdarła naszą rodzinę: Jak żyć dalej po rozstaniu?

– Mamo, on już nie wróci. – Głos Julki był cichy, jakby bała się, że głośniejsze słowa rozbiją resztki nadziei, które jeszcze w niej tliły się po nocach. Siedziała skulona na kanapie, z podkrążonymi oczami, a ja nie potrafiłam znaleźć słów pocieszenia. Bo sama byłam w rozsypce.

Wszystko zaczęło się w jeden zwyczajny czwartek. Wracałam z pracy, z torbą pełną zakupów i głową pełną planów na weekend. Wtedy zadzwonił telefon. SMS od Andrzeja: „Przepraszam, nie wrócę. To koniec. Proszę, nie szukaj mnie.”

Najpierw pomyślałam, że to żart. Andrzej nigdy nie był mistrzem romantyzmu, ale żeby tak… po dwudziestu latach? Bez rozmowy, bez wyjaśnienia? Przez SMS-a? Upuściłam torbę na podłogę, a jabłka potoczyły się po korytarzu. Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.

Przez kilka godzin chodziłam po mieszkaniu jak cień. Próbowałam do niego dzwonić – bez skutku. Pisałam wiadomości – żadnej odpowiedzi. W końcu usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim Julka wróciła do domu.

– Mamo? – zapytała niepewnie, widząc moją zapłakaną twarz.

Nie potrafiłam nic powiedzieć. Tylko podałam jej telefon z otwartym SMS-em. Przeczytała go i przytuliła mnie mocno. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ona też przeżywa swój własny dramat.

Kilka dni później Julka przyszła do mnie z czerwonymi oczami.

– Bartek mnie zostawił – wyszeptała. – Po prostu przestał się odzywać. Nawet nie powiedział dlaczego.

Usiadłyśmy razem na kanapie, obie rozbite, obie zdradzone przez najbliższych mężczyzn naszego życia. Przez kilka dni żyłyśmy jak w zawieszeniu – nie gotowałyśmy, nie sprzątałyśmy, nawet nie rozmawiałyśmy za dużo. Tylko płakałyśmy i patrzyłyśmy w sufit.

W końcu zadzwoniła mama.

– Co się dzieje? – zapytała zaniepokojona. – Nie odbierasz telefonów.

Opowiedziałam jej wszystko przez łzy. Zamiast współczucia usłyszałam:

– A nie mówiłam? Andrzej zawsze był dziwny. Trzeba było słuchać matki.

Poczułam się jeszcze gorzej. Zamiast wsparcia dostałam wyrzuty sumienia i poczucie winy. Julka tylko pokręciła głową.

– Babcia nigdy nie zrozumie – mruknęła.

Przez kolejne tygodnie próbowałyśmy jakoś funkcjonować. Ja chodziłam do pracy jak automat, Julka ledwo zaliczała kolejne sprawdziany w liceum. W domu panowała cisza przerywana tylko szlochem w nocy.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Julki przez telefon:

– Nie wiem, czy jeszcze kiedyś komuś zaufam… Wszyscy kłamią…

Zrozumiałam wtedy, że jeśli czegoś nie zmienię, obie utoniemy w tym morzu żalu i rozpaczy.

Postanowiłam poszukać pomocy. Najpierw zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Magdy.

– Musisz wyjść z domu – powiedziała stanowczo. – Spotkajmy się na kawie.

Nie miałam ochoty na ludzi, ale poszłam. Magda słuchała mnie cierpliwie przez dwie godziny.

– To nie twoja wina – powtarzała. – Andrzej jest tchórzem. Ty jesteś silna.

Po powrocie do domu spojrzałam na Julkę.

– Chodź na spacer – zaproponowałam.

Szłyśmy długo przez park, milcząc. W końcu Julka odezwała się pierwsza:

– Mamo… Myślisz, że kiedyś przestanie boleć?

Zatrzymałam się i spojrzałam jej w oczy.

– Nie wiem… Ale chyba musimy spróbować żyć dalej. Razem.

Od tamtej pory zaczęłyśmy robić małe kroki ku normalności. Razem gotowałyśmy obiady, oglądałyśmy filmy, czasem nawet śmiałyśmy się przez łzy.

Ale życie nie dawało nam taryfy ulgowej. Po miesiącu dostałam pismo z sądu – Andrzej wnosi o rozwód bez orzekania o winie. Poczułam się zdradzona po raz kolejny. Nawet nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy.

Julka miała coraz większe problemy w szkole. Nauczycielka zadzwoniła do mnie:

– Pani córka jest zamknięta w sobie, nie rozmawia z nikim…

Zdecydowałam się pójść z nią do psychologa szkolnego. Na początku była niechętna, ale po kilku wizytach zaczęła się otwierać.

Ja też poszukałam wsparcia – zapisałam się na terapię grupową dla kobiet po rozwodzie. Tam poznałam inne kobiety z podobnymi historiami. Każda z nas miała swoje rany i swoje sposoby radzenia sobie z bólem.

Pewnego dnia Julka przyszła do mnie z uśmiechem:

– Mamo, dostałam piątkę z polskiego! I… zapisałam się na wolontariat w schronisku dla zwierząt.

Poczułam dumę i ulgę jednocześnie. Moja córka zaczyna wracać do życia.

Ja też zaczęłam dostrzegać małe radości – pierwszy raz od miesięcy kupiłam sobie nową sukienkę i poszłam z Magdą do kina. Powoli odbudowywałam siebie na nowo.

Ale czasem nocą wracały demony przeszłości. Leżałam w łóżku i zastanawiałam się: co zrobiłam źle? Czy mogłam coś zmienić? Dlaczego Andrzej odszedł bez słowa?

Julka też miała swoje chwile zwątpienia:

– Mamo… A jeśli już nigdy nikogo nie pokocham?

Przytulałam ją wtedy mocno i mówiłam:

– Miłość przyjdzie wtedy, gdy będziesz gotowa ją przyjąć. Najpierw musisz pokochać siebie.

Minął rok od tamtych wydarzeń. Nadal boli, ale już inaczej – mniej ostro, bardziej jak tępy ból po starym złamaniu. Nauczyłyśmy się żyć we dwie, wspierać się nawzajem i cieszyć się drobiazgami: wspólnym śniadaniem, spacerem po lesie, śmiechem przy głupim serialu.

Czasem myślę o Andrzeju i Bartku – czy żałują? Czy są szczęśliwi? Ale coraz rzadziej pozwalam tym myślom zatruwać moje dni.

Dziś wiem jedno: życie toczy się dalej, nawet jeśli wydaje się to niemożliwe.

Czy można zaufać jeszcze raz? Czy warto otworzyć serce mimo ryzyka kolejnego bólu? Może Wy macie swoje sposoby na leczenie złamanego serca?