Zdrada, która dociera echem: opowieść o miłości i przebaczeniu

— Zosia, a swojego Kazika nie karmisz? Jakby co, on u pani Bogumiły kolację jada… — rzuciła niby od niechcenia Jadwiga, sąsiadka, której język zawsze był szybszy niż rozum. Stałam wtedy w ogrodzie, z rękami w ziemi, wyrywając chwasty z klombu pod oknem. Słońce już zachodziło, a ja poczułam, jak świat nagle staje w miejscu. Ręce mi opadły, ziemia osypała się na trawę.

— Jadzia, co ty pleciesz?! — wykrztusiłam, próbując się uśmiechnąć, jakby to był tylko głupi żart.

— A to, co widziałam na własne oczy — odpowiedziała tamta z złośliwym błyskiem. — Twój Kazik codziennie po pracy idzie do Bogumiły. I nie na herbatkę, Zosiu, nie na herbatkę…

Patrzyłam na nią, a w głowie miałam tylko jedno: to nie może być prawda. Kazik? Mój Kazik? Przecież zawsze wracał do domu, czasem później, czasem zmęczony, ale wracał. Zawsze mówił, że praca w warsztacie się przeciągnęła, że z chłopakami musiał jeszcze coś załatwić. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby mu nie wierzyć. Przecież byliśmy razem od liceum, przeszliśmy przez tyle burz, przez chorobę mamy, przez śmierć ojca, przez te wszystkie kredyty i remonty. Czy to wszystko miało się rozpaść przez jedną plotkę?

Ale Jadwiga nie odpuszczała. — Zosia, ja ci źle nie życzę. Ale lepiej wiedzieć, niż potem płakać. — I poszła, zostawiając mnie z tym ciężarem, który ścisnął mi gardło tak mocno, że nie mogłam oddychać.

Przez cały wieczór chodziłam po domu jak cień. Kazik wrócił późno, jak zwykle. Wszedł, rzucił klucze na komodę, przetarł czoło. — Co na kolację? — zapytał, nie patrząc mi w oczy. I wtedy pierwszy raz poczułam, że coś jest nie tak. Zawsze patrzył mi w oczy. Zawsze się uśmiechał.

— Może już jadłeś u Bogumiły? — wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Kazik zamarł. Spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam strach. — Co ty mówisz, Zośka? — próbował się śmiać, ale głos mu zadrżał.

— Jadwiga mówiła, że codziennie tam chodzisz. — Słowa paliły mnie w gardło. — To prawda?

Przez chwilę milczał. Potem usiadł ciężko na krześle. — Zosiu…

Nie musiał mówić więcej. Wiedziałam. Wiedziałam wszystko, zanim cokolwiek powiedział. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Nie przy nim. Nie teraz.

— Jak długo? — zapytałam cicho.

— Pół roku — wyszeptał. — Ale to nie tak, Zosiu… Ja…

— Nie tak? — przerwałam mu, czując, jak narasta we mnie gniew. — To jak? Przypadkiem tam wpadasz? Przypadkiem zostajesz na noc?

— Nigdy nie zostałem na noc! — krzyknął. — Przysięgam! To… to się po prostu stało. Byłem zmęczony, samotny… Ty ciągle w domu, z mamą, z ogrodem, z dziećmi… Ja…

— Ja co? — syknęłam. — Ja cię zaniedbałam? To moja wina?

Kazik spuścił głowę. — Nie, Zosiu. To moja wina. Jestem głupi. Ale kocham cię. Przysięgam, kocham cię.

Wyszedł wtedy z kuchni, zostawiając mnie samą z tym bólem, który rozrywał mnie od środka. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa Jadwigi, widząc twarz Kazika, czując ten żal, który był gorszy niż jakakolwiek rana fizyczna.

Następnego dnia nie poszłam do pracy. Siedziałam w kuchni, patrząc na filiżankę herbaty, która dawno wystygła. Dzieci były u babci, więc miałam czas, żeby myśleć. Ale myśli były jak rozszalałe ptaki, nie dawały się złapać, nie dawały się uciszyć.

Przyszła mama. Usiadła naprzeciwko mnie, spojrzała mi w oczy. — Zosiu, co się stało?

Nie wytrzymałam. Rozpłakałam się jak dziecko. Mama objęła mnie ramieniem, głaskała po głowie. — Wiem, że boli. Ale musisz zdecydować, co dalej. Czy chcesz walczyć, czy odpuścić. Tylko pamiętaj, że nikt nie ma prawa cię oceniać. Tylko ty wiesz, ile możesz znieść.

Przez kolejne dni Kazik próbował rozmawiać. Pisał wiadomości, zostawiał kwiaty, próbował tłumaczyć. Ale ja nie chciałam słuchać. Każde jego słowo bolało jak kolejne ukłucie.

W końcu przyszła Bogumiła. Przyszła wieczorem, kiedy siedziałam na ganku i patrzyłam na zachodzące słońce. Usiadła obok mnie bez słowa. Przez chwilę milczałyśmy.

— Przepraszam, Zosiu — powiedziała cicho. — To nie powinno się zdarzyć. To była moja wina. Wiem, że cię zraniłam. Ale Kazik cię kocha. Wiem to.

Spojrzałam na nią, a w oczach miałam łzy i gniew. — Dlaczego? — zapytałam tylko.

— Bo byłam samotna. Bo on był samotny. Bo życie czasem jest okrutne i głupie. Ale to nie jest twoja wina, Zosiu. Ani twoja, ani jego. To po prostu się stało.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły.

Minęły tygodnie. Plotki rozeszły się po wsi szybciej niż wiatr. Każdy patrzył na mnie z litością albo ciekawością. Dzieci zaczęły pytać, dlaczego tata śpi na kanapie. Mama coraz częściej przychodziła, żeby mi pomóc.

Kazik nie poddał się. Walczył o mnie, o naszą rodzinę. Przyszedł pewnego wieczoru, ukląkł przede mną i powiedział: — Zosiu, wiem, że zawiodłem. Ale jeśli mi nie wybaczysz, nie będę miał już nic. Kocham cię. Proszę, daj mi szansę.

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w jego oczach żal, strach i miłość. Widziałam człowieka, którego znałam od zawsze, i którego nagle nie poznawałam.

Nie wiem, czy potrafię wybaczyć. Nie wiem, czy potrafię zapomnieć. Ale wiem jedno: życie to nie bajka. Czasem trzeba wybrać między dumą a miłością. Czy warto walczyć o coś, co zostało złamane? Czy można jeszcze zaufać komuś, kto raz zawiódł? Może wy też kiedyś musieliście podjąć taki wybór…