Zdrada, która boli najbardziej: Jak odkryłam tajemnicę mamy i straciłam grunt pod nogami
– Mamo, gdzie są pieniądze z mojego konta? – zapytałam, czując jak serce wali mi w piersi. Stałam w kuchni, a ona nerwowo przesuwała palcami po blacie, unikając mojego wzroku. W powietrzu wisiała cisza tak gęsta, że aż bolało oddychać.
– Musiałam… zapłacić za leki – odpowiedziała cicho, niemal szeptem. Jej głos drżał, a ja poczułam znajome ukłucie litości. Przecież od lat chorowała na serce, a ja byłam jej jedyną podporą. Ojciec odszedł, gdy miałam dwanaście lat. Od tamtej pory byłyśmy tylko we dwie – ja i ona przeciwko światu.
Pracowałam na dwa etaty: rano w piekarni, wieczorami sprzątałam biura. Każdą złotówkę odkładałam na jej leczenie. Rezygnowałam z wyjść ze znajomymi, z nowych butów, z wakacji. Wszystko dla niej. Bo przecież mama była najważniejsza.
Ale tego dnia coś się zmieniło. Zauważyłam, że coraz częściej znikała na całe popołudnia. Wracała roztrzęsiona, czasem płakała bez powodu. Zaczęły ginąć drobne rzeczy – srebrna bransoletka po babci, telefon, nawet mój portfel. Tłumaczyła się roztargnieniem, zmęczeniem. Wierzyłam jej – przecież była moją mamą.
Pewnego wieczoru wróciłam wcześniej z pracy. W przedpokoju usłyszałam szelest papierków i cichy szloch. Zajrzałam do łazienki – mama siedziała na podłodze, trzymając w ręku plastikową torebkę z białym proszkiem.
– Co to jest?! – krzyknęłam, czując jak nogi uginają się pode mną.
– To tylko… coś na uspokojenie – próbowała się tłumaczyć, ale jej oczy były puste i nieobecne.
Wtedy zrozumiałam wszystko. Moja mama była uzależniona. Nie od leków na serce, nie od tabletek na sen – od amfetaminy. Całe moje poświęcenie, wszystkie pieniądze, które oddawałam jej bez mrugnięcia okiem… szły na narkotyki.
Przez kolejne dni żyłam jak w amoku. Nie jadłam, nie spałam. W pracy myliłam zamówienia, szefowa patrzyła na mnie z litością. W domu unikałam mamy – nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy.
Pewnej nocy usłyszałam hałas w kuchni. Zeszłam na dół i zobaczyłam ją przeszukującą moje rzeczy.
– Szukasz pieniędzy? – zapytałam zimno.
Zamarła. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Przepraszam… Ja już nie mogę inaczej – wyszeptała i zaczęła płakać.
Wtedy coś we mnie pękło.
– A ja? Ja też już nie mogę! Oddałam ci wszystko! Straciłam przyjaciół, marzenia, nawet siebie! – krzyczałam przez łzy.
Mama osunęła się na podłogę i zaczęła błagać o pomoc. Ale ja nie miałam już siły. Przez kolejne dni unikałyśmy siebie nawzajem. W końcu zadzwoniłam do cioci Basi – jedynej osoby w rodzinie, która jeszcze się do nas odzywała.
– Musisz coś zrobić – powiedziała stanowczo przez telefon. – Albo ją zgłosisz do ośrodka, albo sama się wykończysz.
Bałam się. Bałam się przyznać przed sobą i przed światem, że moja mama jest narkomanką. Ale jeszcze bardziej bałam się tego, co stanie się ze mną, jeśli dalej będę udawać, że wszystko jest w porządku.
Zadzwoniłam do poradni uzależnień. Umówiłyśmy się na spotkanie z terapeutką. Mama płakała całą drogę do ośrodka. Ja też płakałam – ale ze złości i rozczarowania.
Pierwsze tygodnie terapii były koszmarem. Mama oskarżała mnie o zdradę:
– Jak mogłaś? Przecież jestem twoją matką! – krzyczała podczas jednej z sesji.
– A ja twoją córką! I to ty mnie zdradziłaś! – odpowiedziałam drżącym głosem.
Terapeutka próbowała nas pogodzić, ale między nami była przepaść nie do przeskoczenia. Każdego dnia walczyłyśmy o choćby odrobinę zaufania. Mama miała nawroty – kilka razy uciekła z ośrodka, raz znalazłam ją na dworcu kolejowym w Warszawie, brudną i przerażoną.
Z czasem zaczęłyśmy rozmawiać szczerze. Mama opowiadała o samotności po odejściu ojca, o lęku przed przyszłością, o tym, jak łatwo było jej uciec w świat narkotyków.
– Myślałam, że to mi pomoże… Że będę silniejsza dla ciebie – mówiła cicho podczas jednej z rozmów.
– A ja myślałam, że ci pomagam… A tylko cię pogrążałam – odpowiedziałam ze łzami w oczach.
Minęły dwa lata od tamtego dnia w łazience. Mama jest po terapii, mieszka u cioci Basi pod Warszawą. Ja wróciłam do studiów zaocznych i powoli odbudowuję swoje życie. Czasem rozmawiamy przez telefon – ostrożnie, jakbyśmy bały się dotknąć starych ran.
Wciąż nie wiem, czy kiedykolwiek jej wybaczę. Ale wiem jedno: zdrada boli najbardziej wtedy, gdy przychodzi od najbliższych.
Czy można jeszcze zaufać komuś, kto raz tak bardzo zawiódł? Czy miłość naprawdę wszystko wybacza?