Zawsze młoda? O tym, jak wygląd może być klątwą – Moja historia z lustrem i rodziną
– Znowu cię nie zapytali o dowód? – zapytała mama, kiedy wróciłam z zakupów. Jej głos był przesycony czymś pomiędzy dumą a ironią. – Wiesz, kiedy byłam w twoim wieku, już miałam pierwsze zmarszczki. Ty wyglądasz jakbyś miała szesnaście lat, a nie trzydzieści dwa.
Zacisnęłam zęby i odłożyłam torbę na blat. Nie miałam siły tłumaczyć po raz setny, że to wcale nie jest komplement. Że czasem chciałabym wyglądać na swój wiek, być traktowana poważnie, nie słyszeć tych samych żartów od kasjerek czy sąsiadek. Ale w naszym domu temat wyglądu był zawsze obecny – jakby był najważniejszy na świecie.
Moja młodsza siostra, Marta, od dziecka była tą „ładną”. Miała ciemne włosy, wyraziste brwi i spojrzenie, które przyciągało uwagę. Ja byłam „tą młodszą”, chociaż byłam starsza o cztery lata. Mama powtarzała: – Ty masz urodę dziewczynki, ona kobiety. Zobaczysz, jeszcze ci się to przyda.
Nie przydało się. W liceum nikt nie traktował mnie poważnie. Chłopcy śmiali się, że wyglądam jak dziecko z podstawówki. Nauczyciele pytali, czy jestem siostrą kogoś z młodszych klas. Nawet na studiach musiałam pokazywać legitymację, żeby wejść na imprezę. Z czasem zaczęłam unikać ludzi. Wolałam książki i samotne spacery po parku niż kolejne upokorzenia.
Kiedy miałam dwadzieścia pięć lat, poznałam Pawła. Był starszy ode mnie o siedem lat i wydawało mi się, że w końcu ktoś widzi we mnie dorosłą kobietę. Ale nawet on żartował czasem: – Muszę uważać, żeby nie pomylili mnie z pedofilem! Śmiałam się razem z nim, choć w środku czułam się coraz bardziej niewidzialna i niezrozumiana.
Najgorzej było w pracy. Pracowałam w kancelarii prawnej jako asystentka. Klienci patrzyli na mnie z niedowierzaniem, kiedy przedstawiałam się jako osoba odpowiedzialna za ich sprawy. – Czy mogę rozmawiać z kimś starszym? – pytali często. Szefowa tłumaczyła mi: – Musisz być bardziej stanowcza, pokazać im, że jesteś profesjonalistką. Ale jak mam być stanowcza, skoro nawet własna matka traktuje mnie jak dziecko?
Wszystko zmieniło się dwa lata temu, kiedy tata zachorował na raka. Wtedy rodzina zaczęła się rozpadać. Mama zamknęła się w sobie, Marta wyjechała do Warszawy za pracą. Ja zostałam sama z ojcem i jego chorobą. Przez miesiące spędzałam noce przy jego łóżku w szpitalu, słuchałam jego opowieści o dawnych czasach. Pewnego wieczoru powiedział: – Wiesz, Aniu, zawsze chciałem ci powiedzieć… Jesteś silniejsza niż myślisz. Nie pozwól nikomu wmówić ci, że jesteś tylko ładną buzią.
Płakałam wtedy długo. Po raz pierwszy ktoś zobaczył we mnie coś więcej niż tylko wygląd.
Po śmierci taty mama jeszcze bardziej skupiła się na moim wyglądzie. – Musisz się uśmiechać, ludzie lubią pogodnych ludzi – powtarzała codziennie. Kiedy powiedziałam jej, że chcę zmienić pracę i spróbować swoich sił jako prawniczka, spojrzała na mnie z niedowierzaniem: – Kto cię zatrudni? Wyglądasz jak dziecko! Klienci ci nie zaufają.
To był moment przełomowy. Po raz pierwszy odważyłam się jej sprzeciwić.
– Mamo, przestań! Mam dość tego gadania! Nie jestem już dzieckiem! – krzyknęłam przez łzy.
Mama patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu, potem wyszła z kuchni trzaskając drzwiami.
Przez kilka dni nie rozmawiałyśmy ze sobą. Czułam się winna i jednocześnie wolna. Zaczęłam szukać nowej pracy – wysyłałam CV do różnych kancelarii w Krakowie i Warszawie. Na rozmowach kwalifikacyjnych starałam się być pewna siebie, choć widziałam w oczach rekruterów to samo zdziwienie: „To pani ma tyle lat?”
W końcu dostałam propozycję pracy w małej kancelarii rodzinnej na Kazimierzu. Szefowa była kobietą po pięćdziesiątce, która od razu powiedziała: – Wygląd to nie wszystko. Liczy się głowa i serce do pracy.
To było jak powiew świeżego powietrza.
Zaczęłam powoli odbudowywać swoje poczucie własnej wartości. Poznałam nowych ludzi, którzy widzieli we mnie coś więcej niż tylko gładką skórę i brak zmarszczek. Zaczęłam chodzić na terapię i rozmawiać o tym wszystkim, co przez lata tłumiłam w sobie.
Relacje z mamą nadal były trudne. Często wracałyśmy do dawnych schematów: ona komentowała mój wygląd, ja zamykałam się w sobie lub wybuchałam złością. Ale pewnego dnia usiadłyśmy razem przy stole i powiedziałam jej wszystko – o tym, jak bardzo bolały mnie jej słowa przez lata, jak bardzo chciałabym być widziana jako dorosła kobieta.
Mama milczała długo, potem powiedziała cicho:
– Chciałam dla ciebie dobrze… Myślałam, że jeśli będziesz ładna i młoda, świat będzie dla ciebie łaskawszy.
– Może czasem lepiej być po prostu sobą – odpowiedziałam.
Nie wiem, czy kiedykolwiek całkiem pogodzę się ze swoim wyglądem i oczekiwaniami innych ludzi. Ale wiem jedno: nie chcę już żyć tylko po to, by podobać się innym.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: kim naprawdę jestem? Czy potrafię zaakceptować siebie taką, jaka jestem – nawet jeśli świat widzi we mnie tylko „wiecznie młodą” dziewczynę? Może najważniejsze jest to, żebyśmy sami umieli zobaczyć swoją wartość – niezależnie od tego, co mówi nam lustro czy rodzina.