Zabrałam podarunki i odeszłam na zawsze — historia o dorastaniu w cieniu obowiązku
— Znowu nie zdążyłaś z obiadem, Anka! — krzyknęła mama, trzaskając drzwiami kuchennymi. W tej jednej chwili poczułam, jak cała złość i bezsilność zbierają się we mnie jak burza. Stałam przy kuchence, mieszając zupę dla czwórki młodszego rodzeństwa, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: „Dlaczego ja?”
Byłam najstarsza z pięciorga dzieci w naszej rodzinie. Mieszkaliśmy w małej wiosce pod Poznaniem, gdzie każdy znał każdego, a plotki rozchodziły się szybciej niż dym z komina. Od kiedy pamiętam, byłam tą odpowiedzialną. To ja gotowałam dla dzieciaków, leczyłam ich przeziębienia, odprowadzałam do przedszkola i szkoły. Rodzice nigdy nie pytali, czy chcę to robić – po prostu rzucali: „Musisz!” – i koniec. Tata pracował w tartaku, mama zajmowała się domem, ale to ja byłam ich prawą ręką. Przyjaciół prawie nie miałam. Nie starczało czasu, a rówieśnicy patrzyli na mnie jak na dziwadło — zawsze zmęczona, zawsze spiesząca się do domu.
Pamiętam jedną zimową sobotę, kiedy miałam szesnaście lat. Moja młodsza siostra, Kasia, dostała wysokiej gorączki. Mama była u sąsiadki, tata w pracy. Siedziałam przy łóżku Kasi przez całą noc, zmieniając jej kompresy i modląc się, żeby nie trzeba było wzywać lekarza. Rano mama wróciła i nawet nie zapytała, jak się czuję. Zamiast tego rzuciła: „Zrób śniadanie dla wszystkich.”
W szkole byłam dobra z polskiego i historii. Marzyłam o studiach w Poznaniu. Chciałam zostać nauczycielką albo dziennikarką. Ale kiedy powiedziałam o tym rodzicom, tata tylko prychnął: — Studia? Kto cię będzie utrzymywał? Kto zajmie się domem? — a mama dodała: — Marzenia są dla tych, co mają czas.
Czułam się jak więzień we własnym domu. Każdy dzień wyglądał tak samo: pobudka o szóstej rano, śniadanie dla wszystkich, sprzątanie, odprowadzanie dzieci do szkoły i przedszkola, potem własne lekcje i powrót do obowiązków domowych. Czasem wieczorem siadałam przy oknie i patrzyłam na światła samochodów na szosie do Poznania. Wyobrażałam sobie, że siedzę w jednym z nich i jadę daleko stąd.
Najgorsze były święta. Wszyscy mówili o rodzinnej atmosferze, a ja czułam tylko ciężar odpowiedzialności. W Wigilię 2021 roku przygotowałam dwanaście potraw praktycznie sama. Mama pomagała tylko przy pierogach. Tata siedział z gazetą i narzekał na politykę. Młodsze rodzeństwo biegało po domu, a ja próbowałam ogarnąć chaos.
Po kolacji mama wręczyła mi mały pakunek — nowy szalik i rękawiczki. — To od nas wszystkich — powiedziała bez uśmiechu. Spojrzałam na nią i poczułam łzy pod powiekami. Nie chodziło o prezent — chodziło o to, że nikt nie widział mojego wysiłku.
Kilka dni później wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Kasia rozbiła ulubiony kubek mamy. Mama wpadła w szał i zaczęła krzyczeć na mnie: — Gdzie byłaś?! Miałaś pilnować! — Stałam wtedy w kuchni z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając naczynia po obiedzie dla siedmiu osób. Poczułam wtedy coś nowego — gniew tak silny, że aż mnie zatkało.
Wieczorem spakowałam plecak: kilka ubrań, książkę do polskiego i te rękawiczki z szalikiem — jedyny dowód na to, że ktoś kiedyś pomyślał o mnie choć przez chwilę. Napisałam krótką kartkę: „Nie wracam dziś na noc. Nie szukajcie mnie.”
Wyszłam z domu po cichu, gdy wszyscy już spali. Śnieg skrzypiał pod butami, a serce waliło mi jak młotem. Szłam przez wieś do przystanku autobusowego. Czekałam godzinę na pierwszy autobus do Poznania. W głowie miałam mętlik: strach przed nieznanym mieszał się z ulgą.
W Poznaniu zatrzymałam się u koleżanki ze szkoły średniej — Magdy. Jej rodzice przyjęli mnie bez pytań. Przez pierwsze dni spałam prawie bez przerwy; organizm domagał się odpoczynku po latach napięcia.
Mama dzwoniła codziennie przez tydzień. Nie odbierałam. Pisała SMS-y: „Wróć do domu”, „Nie rób nam tego”, „Kto zajmie się dziećmi?” Ani razu nie zapytała: „Jak się czujesz?”
Znalazłam pracę w kawiarni niedaleko Starego Rynku. Pracowałam ciężko, ale czułam się wolna jak nigdy wcześniej. Magda pomogła mi przygotować dokumenty na studia zaoczne z filologii polskiej.
Po kilku miesiącach napisała do mnie Kasia: „Tęsknię za Tobą.” Odpisałam jej długo — pierwszy raz mogłyśmy porozmawiać jak siostry, nie jak opiekunka i dziecko.
Rodzice przestali dzwonić po pół roku. Wysłałam im list na Wielkanoc — napisałam o studiach i pracy, o tym, że jestem szczęśliwa. Nie odpowiedzieli.
Czasem myślę o tamtym domu pod Poznaniem — o kuchni pełnej pary od gotującej się zupy, o zimnych porankach i ciężkich słowach rodziców. Zabrałam ze sobą tylko te rękawiczki i szalik — podarunki bez miłości.
Czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy kiedykolwiek przestanę czuć się winna za to, że wybrałam siebie? Może każdy z nas musi kiedyś odejść — nawet jeśli zostawia za sobą wszystko, co znał.