Wyrzuciłam syna z domu i zamieszkałam z jego żoną: nie żałuję ani chwili

— Mamo, nie możesz tego zrobić! — krzyczał Michał, stojąc w progu salonu, z twarzą czerwoną od gniewu. — To mój dom! To ja tu rządzę!

Patrzyłam na niego i czułam, jak serce mi pęka. Mój własny syn, którego wychowałam na porządnego człowieka, stał się kimś obcym. Stał się kimś, kogo się bałam. Kiedyś był moim małym chłopcem, który tulił się do mnie po koszmarach. Teraz patrzył na mnie z pogardą i nienawiścią.

— Michał, dość tego — powiedziałam cicho, ale stanowczo. — Spakuj się i wyjdź. Nie chcę cię tu widzieć.

Wiedziałam, że to najtrudniejsze słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedziałam. Ale musiałam. Dla siebie. Dla Magdy. Dla naszej przyszłości.

Mój mąż, świętej pamięci Andrzej, był mężczyzną o silnym charakterze. Wysoki, ciemnowłosy, szerokie ramiona, brązowe oczy i szorstka cera — kobiety oglądały się za nim na ulicy. Jego głos był głęboki i aksamitny, potrafił jednym słowem uciszyć cały pokój. Przez lata myślałam, że to właśnie on trzyma naszą rodzinę w ryzach. Po jego śmierci wszystko zaczęło się sypać.

Michał wrócił wtedy do domu z Magdą. Byli młodym małżeństwem, ledwo po ślubie. Myślałam, że to tylko na chwilę — aż staną na nogi. Ale czas mijał, a Michał stawał się coraz bardziej nie do zniesienia. Krzyczał na Magdę o byle co: o przypaloną zupę, o nieposprzątane buty w przedpokoju, o to, że nie ma czystych koszul. Z początku próbowałam go usprawiedliwiać — stres w pracy, żałoba po ojcu… Ale potem zobaczyłam strach w oczach Magdy.

Pewnego wieczoru usłyszałam płacz w łazience. Weszłam bez pukania i zobaczyłam Magdę skuloną na podłodze. Miała ślad po uderzeniu na policzku. Próbowała się uśmiechnąć przez łzy.

— To nic takiego, pani Zosiu… Potknęłam się o dywanik.

Wtedy poczułam wstyd. Wstyd za własnego syna. Wstyd za siebie, że pozwoliłam mu tak traktować kobietę pod moim dachem.

Od tamtej pory zaczęłam obserwować ich jeszcze uważniej. Michał coraz częściej wracał pijany, coraz częściej podnosił głos. Magda zamykała się w sobie. Próbowałam z nią rozmawiać, ale zawsze powtarzała to samo: „On taki nie jest… On się zmieni…”

Ale nie zmieniał się. Było tylko gorzej.

Pewnej nocy obudziły mnie krzyki. Wbiegłam do ich pokoju i zobaczyłam Michała szarpiącego Magdę za rękę.

— Zostaw ją! — wrzasnęłam.

Spojrzał na mnie z nienawiścią.

— To nie twoja sprawa! — syknął.

Wtedy coś we mnie pękło. Przez całe życie byłam cicha, ustępowałam wszystkim dla świętego spokoju. Ale tej nocy poczułam w sobie siłę, jakiej nigdy wcześniej nie znałam.

— Wynoś się stąd — powiedziałam zimno. — Jutro rano ma cię tu nie być.

Michał wyszedł trzaskając drzwiami. Magda osunęła się na podłogę i zaczęła płakać.

Następnego dnia spakował rzeczy i wyszedł bez słowa. Moja rodzina była w szoku. Siostra zadzwoniła do mnie z pretensjami:

— Zosiu, zwariowałaś? Wyrzucić własnego syna? Co ludzie powiedzą?

Ale ja już nie przejmowałam się tym, co powiedzą ludzie.

Zostałyśmy z Magdą same w dużym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Przez pierwsze dni było dziwnie cicho. Magda chodziła jak cień, ja próbowałam ją zagadywać, gotowałam jej ulubione potrawy — pierogi ruskie i rosół z domowym makaronem.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole z kubkami herbaty.

— Pani Zosiu… — zaczęła nieśmiało Magda — …dlaczego pani to zrobiła?

Spojrzałam jej prosto w oczy.

— Bo jesteś dla mnie jak córka. I nie pozwolę nikomu cię krzywdzić — odpowiedziałam.

Zobaczyłam łzy wdzięczności w jej oczach i wtedy pierwszy raz od dawna poczułam spokój.

Z czasem zaczęłyśmy żyć normalnie. Magda znalazła pracę w pobliskiej aptece, ja zajęłam się ogródkiem działkowym. Wieczorami oglądałyśmy razem seriale albo grałyśmy w scrabble. Czułam się potrzebna i kochana — czego nie czułam od śmierci Andrzeja.

Oczywiście nie wszyscy rozumieli moją decyzję. Córka mojej siostry przestała się do mnie odzywać. Sąsiadki szeptały za moimi plecami:

— Widzisz tę Zosię? Wyrzuciła syna z domu i mieszka teraz z jego żoną! Skandal!

Ale ja już nie miałam siły przejmować się opinią innych ludzi.

Czasem myślę o Michale. Czy żałuje? Czy rozumie, co zrobił? Czy kiedyś wróci i przeprosi? Nie wiem. Może kiedyś znajdzie w sobie odwagę, żeby spojrzeć prawdzie w oczy.

Nie żałuję swojej decyzji ani przez chwilę. Gorzka prawda jest taka, że powinnam była postawić się synowi znacznie wcześniej — może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.

Czasem patrzę na Magdę i zastanawiam się: ile kobiet w Polsce żyje w strachu pod jednym dachem ze swoim oprawcą? Ile matek udaje, że nic nie widzi? Czy naprawdę musimy wybierać między lojalnością wobec dziecka a lojalnością wobec prawdy?

Może to właśnie jest najtrudniejsza lekcja życia: nauczyć się kochać mądrze i mieć odwagę powiedzieć „dość”.