Wyrzuciłam syna z domu i zamieszkałam z jego żoną: Moja spóźniona walka o siebie

— Jadwiga, co ty wyprawiasz?! — głos mojego syna, Pawła, odbijał się echem po pustym korytarzu. Stał w drzwiach, czerwony ze złości, a ja pierwszy raz w życiu patrzyłam mu prosto w oczy bez lęku. W rękach trzymał torbę, którą sama spakowałam. — To twój dom! — krzyczał. — Nie masz prawa!

Zamknęłam oczy i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Ale nie pozwoliłam im popłynąć. Nie tym razem. — Paweł, proszę cię, wyjdź. Nie wracaj, dopóki nie nauczysz się szacunku do ludzi, którzy cię kochają.

To był moment, który zmienił wszystko. Całe życie podporządkowywałam się innym. Najpierw mojemu ojcu, potem mężowi, a potem… własnemu synowi. Paweł zawsze był trudny. Jako dziecko był uparty i nieposłuszny, ale po śmierci mojego męża stał się jeszcze bardziej zamknięty i agresywny. Próbowałam go zrozumieć, tłumaczyłam sobie, że to bunt, że przechodzi trudny okres. Ale ten okres trwał latami.

Kiedy Paweł ożenił się z Martą, miałam nadzieję, że się zmieni. Marta była cicha, delikatna, zawsze z uśmiechem na twarzy. Szybko jednak zauważyłam, że coś jest nie tak. Paweł wracał do domu późno, bywał opryskliwy i coraz częściej podnosił głos — najpierw na nią, potem także na mnie. Próbowałam z nim rozmawiać, ale kończyło się to awanturą.

Pewnego wieczoru usłyszałam płacz Marty w łazience. Weszłam bez pukania i zobaczyłam ją skuloną na podłodze. Miała ślady na rękach. — Co się stało? — zapytałam cicho.

— Nic… Przewróciłam się — odpowiedziała drżącym głosem.

Wiedziałam, że kłamie. Przez kilka tygodni obserwowałam ich jeszcze uważniej. Paweł stawał się coraz bardziej nieobliczalny. Krzyczał na Martę za byle drobiazg: rozlaną herbatę, źle powieszone pranie, nawet za to, że nie kupiła jego ulubionego chleba.

Pewnej nocy obudziły mnie hałasy w kuchni. Zeszłam na dół i zobaczyłam Pawła stojącego nad Martą z zaciśniętą pięścią. Wtedy coś we mnie pękło.

— Dość! — krzyknęłam tak głośno, że sama się przestraszyłam własnego głosu. — Wynoś się z tego domu!

Paweł patrzył na mnie jak na obcą osobę. Przez chwilę myślałam, że mnie uderzy. Ale tylko rzucił talerz na podłogę i wybiegł.

Następnego dnia spakowałam jego rzeczy i postawiłam je pod drzwiami. Marta siedziała przy stole i płakała.

— Przepraszam cię za wszystko — powiedziałam cicho.

— To nie twoja wina — odpowiedziała Marta. — Ja powinnam była odejść już dawno.

Ale ja wiedziałam, że to moja wina. Przez lata pozwalałam Pawłowi na wszystko. Tłumaczyłam go przed innymi, usprawiedliwiałam jego zachowanie. Bałam się samotności i tego, co powiedzą ludzie.

Po kilku dniach Paweł próbował wrócić do domu. Stał pod drzwiami i błagał o wpuszczenie. Ale byłam nieugięta.

— Nie wrócisz tu, dopóki nie pójdziesz na terapię — powiedziałam przez zamknięte drzwi.

Ludzie zaczęli gadać. Sąsiadki patrzyły na mnie z ukosa, szeptały między sobą na klatce schodowej. Moja siostra zadzwoniła i zapytała, czy zwariowałam.

— Jadwiga, to przecież twój syn! Jak możesz wyrzucić własne dziecko z domu?

— Bo już nie mogę patrzeć, jak niszczy życie swoje i innych — odpowiedziałam jej drżącym głosem.

Z czasem plotki ucichły, ale samotność zaczęła mnie przytłaczać. Marta była wdzięczna za wsparcie, ale widziałam w jej oczach strach i niepewność jutra. Zdecydowałyśmy się zamieszkać razem w jej małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Tam zaczęłyśmy budować wszystko od nowa.

Pierwsze tygodnie były trudne. Marta bała się wychodzić sama z domu, ja nie mogłam spać po nocach. Często zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam. Czy miałam prawo wyrzucić własnego syna? Czy mogę jeszcze być dobrą matką?

Pewnego dnia Marta przyszła do mnie z kubkiem herbaty i usiadła obok na kanapie.

— Dziękuję ci — powiedziała cicho. — Gdyby nie ty… nie wiem, co by było ze mną.

Objęłam ją mocno i po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

Czasem Paweł dzwoni. Czasem płacze do słuchawki i prosi o wybaczenie. Czasem grozi mi, że nigdy więcej mnie nie zobaczy. Nie wiem, co będzie dalej. Wiem tylko jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu sobą pomiatać.

Czy można być dobrą matką, jeśli wyrzuca się własne dziecko z domu? Czy odwaga przychodzi zawsze za późno? Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby w końcu zacząć żyć naprawdę.