Winien był wszystkiemu deszcz – opowieść o stracie i nadziei
Winien był wszystkiemu deszcz. Siedziałem za kierownicą mojego starego volkswagena, stukając nerwowo palcami w kierownicę. Krople deszczu rozbijały się o szybę, tworząc na niej chaotyczne wzory, które rozmazywały światła miasta. W radiu leciała jakaś melancholijna piosenka, której nawet nie słuchałem. Było już po osiemnastej, a ja od ponad godziny krążyłem bez celu po mieście, zabijając czas przed odjazdem. Nie chciałem wracać do domu. Nie dziś.
Telefon zadzwonił po raz trzeci. Spojrzałem na ekran – „Mama”. Westchnąłem ciężko i odrzuciłem połączenie. Wiedziałem, co usłyszę: „Krzysiu, kiedy wrócisz?”, „Ojciec pytał o ciebie”, „Nie zapomnij o zakupach”. Zawsze to samo. Ostatnio coraz częściej łapałem się na tym, że nie potrafię już rozmawiać z rodzicami. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo milczeniem. Od śmierci babci wszystko się zmieniło. Mama stała się nerwowa, ojciec zamknął się w sobie. A ja? Ja po prostu przestałem być częścią tej rodziny.
Zatrzymałem się na światłach przy Alejach Jerozolimskich. Przede mną sznur samochodów, wszyscy spieszyli się do domów, do ciepła i światła. Ja nie miałem dokąd się spieszyć. W głowie wciąż miałem słowa ojca sprzed tygodnia: „Może byś w końcu coś ze sobą zrobił? Ile można żyć na pół gwizdka?” Bolało mnie to bardziej niż chciałem przyznać. Pracowałem w sklepie komputerowym, bez perspektyw na awans czy lepsze życie. Ale czy to naprawdę było takie złe?
Deszcz zaczął padać mocniej. Ludzie na chodnikach chowali się pod parasolami, przemykali w stronę przystanków autobusowych. W pewnym momencie zobaczyłem ją – dziewczynę w czerwonym płaszczu, która stała samotnie na przejściu dla pieszych. Wyglądała na zagubioną, jakby nie wiedziała, dokąd iść. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Poczułem dziwny ucisk w żołądku.
Zielone światło. Ruszyłem powoli, ale cały czas patrzyłem w lusterko, obserwując ją, jak znika w deszczu. Przypomniała mi Magdę – moją byłą dziewczynę. Rozstaliśmy się pół roku temu, bo nie potrafiłem jej dać tego, czego potrzebowała: stabilizacji, planów na przyszłość, pewności siebie. „Krzysiek, ty wiecznie uciekasz przed odpowiedzialnością” – powiedziała wtedy i wyszła trzaskając drzwiami.
Znowu zadzwonił telefon. Tym razem to był Bartek – mój najlepszy przyjaciel jeszcze z liceum.
– Stary, gdzie jesteś? – zapytał bez zbędnych ceregieli.
– Krążę po mieście…
– Wpadnij do mnie. Mam piwo i nową Fifę.
– Nie dziś…
– Znowu masz doła? – Bartek nigdy nie owijał w bawełnę.
– Coś w tym stylu.
– Krzysiek, ogarnij się. Nie możesz całe życie uciekać przed problemami.
Rozłączyłem się bez słowa. Miał rację. Ale co miałem zrobić? Wrócić do domu i udawać, że wszystko jest w porządku? Że nie czuję się obcy we własnej rodzinie?
Zatrzymałem samochód na parkingu pod blokiem i przez chwilę siedziałem bez ruchu. Deszcz bębnił o dach auta, tworząc jednostajny szum. W końcu wysiadłem i ruszyłem do klatki schodowej. Na schodach spotkałem sąsiadkę z trzeciego piętra – panią Zofię.
– Dobry wieczór, Krzysiu – powiedziała cicho.
– Dobry wieczór – odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem.
– Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczonego.
– Tak, wszystko dobrze…
Skłamałem. Bo jak miałem powiedzieć starszej pani, że czuję się jak cień samego siebie?
W mieszkaniu panowała cisza. Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty, ojciec oglądał telewizję bez dźwięku.
– Gdzie byłeś? – zapytała mama bez podnoszenia wzroku.
– Jeździłem po mieście.
– W taki deszcz?
– Musiałem przemyśleć kilka spraw.
Ojciec spojrzał na mnie spod oka.
– Znowu uciekasz przed rozmową?
– Nie uciekam… Po prostu…
– Po prostu co? – przerwał mi ostro.
– Po prostu nie wiem już, jak z wami rozmawiać! – wybuchłem nagle.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Myślisz, że nam jest łatwo? Po śmierci mamy wszystko się posypało…
– Wiem… Ale ja też mam swoje problemy!
Zapadła cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Wyszedłem do swojego pokoju i zatrzasnąłem drzwi. Usiadłem na łóżku i ukryłem twarz w dłoniach. Chciało mi się płakać, ale nie mogłem sobie na to pozwolić.
Nagle usłyszałem krzyk mamy z kuchni:
– Krzysiek! Chodź szybko!
Wybiegłem z pokoju i zobaczyłem ojca leżącego na podłodze. Mama klęczała przy nim, trzęsącymi się rękami próbowała zadzwonić po pogotowie.
– Tato! Tato! – krzyczałem, ale on nie reagował.
Czekałem na karetkę jak we śnie. Wszystko działo się jakby poza mną: sygnały karetek, ratownicy wbiegający do mieszkania, pytania o leki i choroby ojca…
Potem była szpitalna poczekalnia i długa noc pełna strachu i wyrzutów sumienia. Mama płakała cicho obok mnie.
– Może gdybyśmy mniej się kłócili…
– To nie twoja wina – powiedziałem cicho, choć sam nie byłem tego pewien.
Ojciec przeżył zawał, ale lekarze powiedzieli jasno: musi zmienić styl życia i unikać stresu. Patrzyłem na niego przez szybę sali szpitalnej i czułem tylko pustkę i żal do samego siebie.
Wróciłem do domu nad ranem. Deszcz już przestał padać, ale ulice były mokre i błyszczące od świateł latarni. Usiadłem przy kuchennym stole i patrzyłem przez okno na szare niebo.
Czy naprawdę musiało dojść do tragedii, żebym zrozumiał, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie? Czy potrafię jeszcze naprawić to wszystko? Może czas przestać uciekać przed życiem…