Weekendowa pułapka: Między rolą matki, gospodyni i synowej
— Znowu przyjdzie w sobotę? — zapytałam męża, próbując ukryć drżenie w głosie. Adam nawet nie podniósł wzroku znad laptopa.
— Tak, mama mówiła, że chce pobawić się z Antosiem. Przecież to tylko kilka godzin — rzucił obojętnie.
Kilka godzin. Dla niego to kilka godzin spokoju, dla mnie — maraton bez mety. Już w piątek wieczorem czuję narastający ucisk w żołądku. Wiem, co mnie czeka: sprzątanie mieszkania na błysk, gotowanie dwudaniowego obiadu, pieczenie ciasta, a potem uśmiechanie się przez zaciśnięte zęby, gdy teściowa będzie komentować, jak bardzo Antoś urósł i jak „świetnie” sobie radzę jako matka.
W sobotę rano budzę się wcześniej niż zwykle. Antoś jeszcze śpi, a ja już stoję przy kuchence. Kroję warzywa do zupy, mieszam ciasto na sernik, sprawdzam, czy w łazience nie ma śladów po wczorajszej kąpieli syna. Wszystko musi być idealne. Wiem, że jeśli znajdzie choćby jedną plamkę kurzu, rzuci mi to w twarz z uśmiechem: „Oj, widzę, że nie masz czasu na sprzątanie”.
O jedenastej dzwonek do drzwi. Antoś biegnie otworzyć, a ja wycieram ręce o fartuch i przyklejam sztuczny uśmiech do twarzy.
— Dzień dobry, kochanie! — woła teściowa, całując wnuka w policzek. — Ojej, jak ty urosłeś! Chodź, pokaż babci swoje nowe zabawki!
Przez chwilę mam nadzieję, że może dziś zapyta mnie, jak się czuję. Może zauważy moje zmęczenie? Ale nie. Już siedzi na dywanie i układa klocki z Antosiem. Ja wracam do kuchni. Gotuję rosół, pilnuję piekarnika i słyszę zza ściany jej śmiech i okrzyki zachwytu nad każdym rysunkiem syna.
— Kasiu, a może zrobiłabyś mi kawę? — woła nagle.
Oczywiście. Robię kawę, podaję na tacy z ciasteczkami. Siadam na chwilę przy stole, ale ona nawet nie patrzy w moją stronę.
— Antośku, a pamiętasz jak byliśmy w zoo? — pyta ciepłym głosem.
Czuję się przezroczysta. Jakby mnie tu nie było. Moja obecność jest potrzebna tylko wtedy, gdy trzeba coś podać albo posprzątać rozlane mleko.
Po obiedzie teściowa wstaje i poprawia sukienkę.
— No dobrze, kochani, babcia musi już lecieć. Antośku, bądź grzeczny! Kasiu, dziękuję za obiadek. Było pysznie!
Zostajemy sami. Adam wraca do swojego laptopa. Antoś domaga się uwagi — przecież babcia rozbudziła w nim apetyt na zabawę. A ja? Ja zbieram talerze ze stołu i myślę o tym, że za tydzień będzie dokładnie tak samo.
Czasem próbuję rozmawiać z Adamem.
— Może następnym razem ty przygotujesz obiad? Albo poprosimy twoją mamę o pomoc?
Patrzy na mnie zdziwiony.
— Przecież ona przychodzi dla Antosia. Nie przesadzaj.
Nie przesadzaj. To zdanie słyszę najczęściej. Od męża, od teściowej, nawet od własnej matki przez telefon: „Ciesz się, że masz taką pomoc”.
Ale czy to naprawdę pomoc? Czy to nie jest raczej teatr jednego aktora? Ona gra rolę kochającej babci — przychodzi na gotowe, bawi się z wnukiem i wychodzi zostawiając za sobą bałagan i zmęczone dziecko. Ja zostaję z całą resztą: sprzątaniem, gotowaniem i poczuciem winy, że nie potrafię się cieszyć z tych wizyt.
W niedzielny wieczór siedzę na kanapie i patrzę na śpiącego Antosia. Jest taki spokojny… A ja czuję się jak cień samej siebie.
W poniedziałek rano dostaję SMS-a od teściowej: „Kasiu, może w przyszły weekend upieczesz szarlotkę? Antoś ją uwielbia!”
Zaciskam telefon w dłoni i czuję łzy pod powiekami. Czy naprawdę jestem złą osobą? Czy każda matka powinna być zawsze uśmiechnięta i wdzięczna za każdą wizytę babci?
Wieczorem dzwoni moja mama.
— Kasiu, jak tam weekend?
— Jak zwykle… — odpowiadam cicho.
— Córciu… musisz czasem pomyśleć o sobie. Powiedz Adamowi, że potrzebujesz pomocy.
Ale jak to zrobić? Jak powiedzieć mężowi i teściowej, że nie jestem robotem? Że też mam prawo do odpoczynku?
W piątek wieczorem znów zaczynam sprzątać mieszkanie. Antoś biega po pokoju z pluszowym misiem.
— Mamusiu, a babcia jutro przyjdzie?
Patrzę na niego i czuję wyrzuty sumienia. Przecież on kocha swoją babcię…
W sobotę wszystko powtarza się jak w złym śnie. Teściowa przychodzi punktualnie o jedenastej. Tym razem jednak zbieram się na odwagę.
— Mamo — mówię niepewnie — może dziś to pani zrobi kawę? Ja muszę chwilę odpocząć.
Patrzy na mnie zdziwiona.
— Oczywiście… — odpowiada chłodno i idzie do kuchni.
Adam patrzy na mnie zaskoczony.
Po jej wyjściu wybucha kłótnia.
— Co ty wyprawiasz? Przecież mama chciała tylko pomóc!
— Pomóc?! — krzyczę przez łzy. — Ona przychodzi się pobawić! Cała reszta zostaje na mojej głowie!
Adam milknie. Po raz pierwszy widzę w jego oczach cień zrozumienia.
Nie wiem, co będzie dalej. Może coś się zmieni? Może nauczę się mówić „nie”? Może Adam zacznie mnie wspierać?
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy być zawsze idealni dla innych kosztem siebie? Czy ktoś jeszcze czuje się tak samotny wśród bliskich?