Warszawskie mieszkanie, które rozdarło moją rodzinę. Czy można wybrać między miłością a własnym życiem?
– Maria, nie bądź egoistką! – głos mojej teściowej odbijał się echem w ciasnej kuchni mojego mieszkania na Pradze. Stałam przy oknie, ściskając filiżankę kawy tak mocno, że aż bolały mnie palce. Za oknem szarzał listopadowy poranek, a ja czułam, jakby cały świat zwęził się do tej jednej chwili.
– To nie jest sprawa egoizmu, tylko sprawiedliwości – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – To mieszkanie dostałam po babci. Ona chciała, żebym miała wreszcie coś swojego.
Mój mąż, Tomek, siedział przy stole z opuszczoną głową. Od miesięcy nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Jego matka i siostra przyjechały dziś specjalnie z Żoliborza, żeby „porozmawiać”. Tak naprawdę od początku wiedziałam, że to nie będzie rozmowa, tylko kolejna próba wymuszenia na mnie decyzji.
– Maria, przecież jesteśmy rodziną – wtrąciła się szwagierka, Anka. – Tomek ma prawo do połowy tego mieszkania. Przecież jesteście małżeństwem!
Zacisnęłam zęby. W głowie dudniło mi jedno zdanie: „To nie jest ich sprawa”. Ale czy naprawdę? Czy po tylu latach wspólnego życia mogłam tak po prostu powiedzieć „nie”? Czy to ja byłam winna temu, że babcia zostawiła mieszkanie tylko mnie?
Kiedy babcia zmarła dwa lata temu, byłam przekonana, że jej ostatni prezent będzie dla mnie błogosławieństwem. Mieszkanie na Pradze – stare, ale zadbane, z widokiem na Wisłę i tramwaje sunące pod oknami. Wreszcie mogłam poczuć się bezpiecznie. Tomek był wtedy szczęśliwy. Przez chwilę wydawało się, że wszystko się ułoży.
Ale potem zaczęły się rozmowy o pieniądzach. Najpierw delikatne sugestie: „Może wynajmiemy jeden pokój?”, „Może sprzedamy i kupimy coś większego?”. Potem coraz bardziej natarczywe: „Anka z mężem mają kredyt”, „Mama chciałaby zamieszkać bliżej nas”.
Pewnego wieczoru Tomek wrócił do domu późno. Pachniał piwem i papierosami. Usiadł na łóżku i długo milczał.
– Maria… Oni mają rację. To mieszkanie to nasza wspólna przyszłość. Nie możesz trzymać się kurczowo przeszłości.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
– Nasza przyszłość? – powtórzyłam z goryczą. – A co ze mną? Z moimi wspomnieniami? Z tym, co obiecałam babci?
Tomek wzruszył ramionami.
– Może czas dorosnąć.
Od tej nocy spałam niespokojnie. Każdy dzień był kolejną walką – o siebie, o nas, o to mieszkanie. Teściowa dzwoniła codziennie. Anka przysyłała SMS-y z propozycjami podziału majątku. Nawet sąsiadka zaczęła mi współczuć.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Szefowa patrzyła na mnie z troską:
– Mario, wszystko w porządku?
Kłamałam: „Tak, tylko trochę zmęczona”.
W końcu przyszedł ten dzień – dzień ostatecznej rozmowy. Tomek wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Musisz zdecydować – powiedział cicho. – Albo sprzedajemy mieszkanie i dzielimy się z rodziną, albo…
Zawiesił głos.
– Albo co? – zapytałam drżącym głosem.
– Albo nie wiem, czy dam radę dalej tak żyć.
Patrzyliśmy na siebie długo. W jego oczach widziałam zmęczenie i rozczarowanie. W moich – strach i żal.
Przez kolejne dni chodziłam jak w transie. Rozważałam każdą opcję: sprzedać mieszkanie i zacząć od nowa gdzieś indziej? Zostać i stracić męża? Oddać część rodzinie Tomka i żyć z poczuciem zdrady wobec babci?
Pewnej nocy śniła mi się babcia. Siedziała w swoim ulubionym fotelu pod oknem i patrzyła na mnie łagodnie.
– Mario, pamiętaj, kim jesteś – powiedziała cicho. – Nie pozwól nikomu odebrać ci siebie.
Obudziłam się zapłakana.
Następnego dnia podjęłam decyzję. Zaprosiłam Tomka do kuchni.
– Nie sprzedam mieszkania – powiedziałam stanowczo. – To jest moje miejsce na ziemi. Jeśli chcesz odejść… nie będę cię zatrzymywać.
Tomek milczał długo. W końcu wstał, spakował walizkę i wyszedł bez słowa.
Teściowa przestała dzwonić. Anka napisała tylko krótkiego SMS-a: „Szkoda”.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu na Pradze. Przez pierwsze tygodnie płakałam codziennie. Potem zaczęłam powoli oddychać pełną piersią. Zrozumiałam, że czasem trzeba wybrać siebie – nawet jeśli oznacza to stratę wszystkiego innego.
Dziś patrzę przez okno na tramwaje sunące pod moim domem i pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy egoizm to naprawdę najgorsza rzecz na świecie? A może czasem to jedyny sposób, żeby ocalić własne życie?