Wakacje, które miały wszystko zmienić

– Krzysztof, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – głos Zosi przebił się przez szum fal i gwar ludzi na plaży. Stałem z ręcznikiem w ręku, patrząc na bawiącego się w piasku Jaśka. Było południe, słońce prażyło niemiłosiernie, a ja czułem się jakby ktoś wyciągnął ze mnie całą energię.

– Słucham, tylko… – zacząłem, ale Zosia już odwróciła się do mnie plecami. Widziałem jej napięte ramiona, drobne drżenie dłoni, gdy poprawiała kapelusz. Przez chwilę miałem ochotę po prostu odejść, zostawić ją z tym wszystkim, ale przecież to miały być nasze wakacje. Nasze szczęście.

Jeszcze w maju planowaliśmy ten wyjazd z ekscytacją. Zosia przeglądała zdjęcia plaż w Łebie, opowiadała o ciepłej wodzie i kilometrach płytkiego morza, idealnego dla Jaśka. Ja marzyłem o tym, żeby na chwilę zapomnieć o pracy w biurze rachunkowym, o wiecznych mailach od szefa i niekończących się tabelkach. Chciałem po prostu być z rodziną. Ale już wtedy coś wisiało w powietrzu – drobne sprzeczki o wybór noclegu, o to, czy lepiej jechać samochodem czy pociągiem. Zosia chciała apartament blisko plaży, ja wolałem coś tańszego, bo przecież kredyt na mieszkanie sam się nie spłaci.

– Krzysiek, nie rozumiesz? To mają być nasze pierwsze prawdziwe wakacje z Jaśkiem! – mówiła wtedy Zosia z wyrzutem. – Chcę, żeby było wyjątkowo.

Ustąpiłem. Wynajęliśmy apartament z widokiem na morze. Drogi jak cholera. Ale widok rzeczywiście był piękny – przez pierwsze dwa dni.

Teraz, stojąc na tej zatłoczonej plaży, czułem tylko zmęczenie. Jasiek biegał między ręcznikami innych ludzi, co chwila wpadając na kogoś albo gubiąc swoje zabawki. Zosia patrzyła na mnie z wyrzutem za każdym razem, gdy nie reagowałem wystarczająco szybko.

– Może pójdziemy na lody? – zaproponowałem nieśmiało.

– Jasiek nie może tyle słodkiego! – syknęła Zosia. – Mówiłam ci już sto razy.

Westchnąłem. W głowie miałem tylko jedno: kiedy wracamy do domu?

Wieczorem atmosfera była jeszcze gorsza. Jasiek zasnął wykończony po całym dniu biegania. Siedzieliśmy z Zosią na balkonie naszego apartamentu. Morze szumiało gdzieś w oddali, ale zamiast romantycznej ciszy była między nami ściana milczenia.

– Myślałam, że będzie inaczej – powiedziała nagle Zosia cicho.

– Ja też – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Krzysiek… my w ogóle jeszcze potrafimy być razem szczęśliwi?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przecież wszystko robiliśmy dobrze: planowaliśmy, oszczędzaliśmy, chcieliśmy najlepiej dla Jaśka i dla siebie. Dlaczego więc zamiast radości czuliśmy tylko rozczarowanie?

Następnego dnia pogoda się popsuła. Lało od rana do wieczora. Jasiek marudził zamknięty w czterech ścianach apartamentu. Zosia próbowała go zabawiać, ale szybko traciła cierpliwość.

– Może pójdziemy do muzeum motyli? – zaproponowałem.

– Ty zawsze musisz mieć jakiś plan! Nie możesz po prostu posiedzieć i pobyć z nami? – wybuchła Zosia.

Poczułem się jak idiota. Przecież chciałem dobrze. Ale coraz częściej miałem wrażenie, że cokolwiek zrobię – będzie źle.

Wieczorem usłyszałem rozmowę Zosi przez telefon z jej matką:

– Mamo… nie wiem już sama… Krzysiek jest taki obcy… Jakbyśmy byli tylko współlokatorami…

Zabolało mnie to bardziej niż chciałem przyznać. Przecież starałem się jak mogłem. Czy naprawdę byłem aż tak złym mężem?

Kolejne dni mijały podobnie: trochę słońca, trochę deszczu, coraz więcej napięcia między nami. Jasiek był jedynym promykiem radości – jego śmiech rozbrzmiewał czasem nawet wtedy, gdy my z Zosią milczeliśmy przy śniadaniu.

Pewnego wieczoru nie wytrzymałem:

– Zosia… powiedz mi szczerze: czego ode mnie oczekujesz? Bo ja już nie wiem.

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach:

– Chciałam tylko poczuć się ważna… Chciałam zobaczyć, że ci zależy…

– Przecież zależy mi! – niemal krzyknąłem. – Ale nie umiem już chyba pokazać tego tak jak kiedyś…

Zamilkliśmy oboje. Wtedy Jasiek przebudził się i zaczął płakać przez sen. Pobiegliśmy do niego razem i przez chwilę byliśmy znów drużyną – rodzicami troszczącymi się o swoje dziecko.

Ostatniego dnia przed wyjazdem poszliśmy jeszcze raz na plażę. Było chłodno i pusto. Usiadłem obok Zosi na piasku i patrzyliśmy razem na morze.

– Może za bardzo chcieliśmy być szczęśliwi na siłę? – powiedziała cicho.

Nie odpowiedziałem. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy szczęście to coś, co można zaplanować? Czy może trzeba je po prostu zauważyć w tych krótkich chwilach między kłótniami i rozczarowaniami?

Wróciliśmy do domu zmęczeni i trochę smutni. Ale może właśnie te wakacje były nam potrzebne, żeby zobaczyć prawdę o sobie? Czy naprawdę umiemy być razem szczęśliwi? A może szczęście to coś zupełnie innego niż nam się wydaje?