W cieniu ojca: Moja walka o własne życie – czy odwaga wystarczy, by wybrać siebie?

– Anna, nie rozumiesz? Twój brat musi mieć wsparcie. Ty zawsze byłaś tą rozsądną, więc liczę na ciebie – głos ojca odbijał się echem w mojej głowie, choć minęło już tyle lat od tamtej rozmowy. Stałam wtedy w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając talerze po kolejnym rodzinnym obiedzie. Mój brat Michał właśnie dostał się na medycynę, a ja… ja miałam zostać w domu i pomagać mamie prowadzić sklepik spożywczy w naszej małej miejscowości pod Radomiem.

Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miała wybór. Od dziecka słyszałam: „Anna, pomóż”, „Anna, nie przeszkadzaj Michałowi, on się uczy”, „Anna, nie marudź”. Marzyłam o studiach w Krakowie, o własnym życiu, o tym, by pisać książki. Ale ojciec zawsze powtarzał, że dziewczyna powinna być blisko domu, bo rodzina to najważniejsze. Mama była cicha, zmęczona życiem i pogodzona z losem. Nigdy nie stanęła po mojej stronie.

Michał był oczkiem w głowie ojca. Gdy wracał na weekendy z uczelni, cała rodzina kręciła się wokół niego. Ja wtedy znikałam – szłam do lasu albo zamykałam się w swoim pokoju z zeszytem pełnym niedokończonych opowiadań. Czułam się niewidzialna, jak cień przesuwający się po ścianie.

Pewnego wieczoru, gdy miałam już dwadzieścia cztery lata i coraz bardziej dusiłam się w tej codzienności, usłyszałam rozmowę rodziców przez cienką ścianę kuchni:

– Anna powinna już myśleć o zamążpójściu – mówiła mama cicho.
– Najpierw niech pomoże nam z tym sklepem. Michał będzie lekarzem, a ona… ona zawsze była dobra do pracy – odpowiedział ojciec bez cienia wątpliwości.

Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę byłam tylko „dobra do pracy”? Czy moje życie miało polegać na tym, by być tłem dla sukcesów brata?

Kilka dni później Michał przyjechał z narzeczoną. Ojciec był dumny jak paw. Wszyscy siedzieliśmy przy stole, a ja czułam się jak mebel. W pewnym momencie Michał spojrzał na mnie i powiedział:

– Anka, a ty co? Nadal siedzisz w tym sklepiku? Nie myślałaś o czymś więcej?

Zatkało mnie. Chciałam krzyczeć: „Tak! Myślę o czymś więcej każdego dnia! Chciałam studiować! Chciałam pisać!” Ale tylko wzruszyłam ramionami.

Po kolacji wyszłam na podwórko. Za mną wyszedł Michał.

– Anka… przepraszam, jeśli coś źle powiedziałem. Wiem, że tata cię trzyma tutaj na siłę.
– Nie rozumiesz – odpowiedziałam drżącym głosem. – Ty zawsze miałeś wybór.
– Może czas coś zmienić? – zapytał cicho.

Te słowa wracały do mnie przez kolejne tygodnie. Zaczęłam pisać nocami – opowiadania o kobietach takich jak ja: niewidzialnych, poświęcających się dla innych. Wysyłałam teksty do redakcji lokalnych gazet. Jedna z nich odpisała: „Chcielibyśmy opublikować pani opowiadanie”.

Serce mi waliło. To był mój pierwszy mały sukces. Ale bałam się powiedzieć rodzinie.

W końcu zebrałam się na odwagę podczas niedzielnego obiadu:

– Chciałabym wam coś powiedzieć… Moje opowiadanie ukaże się w gazecie.

Ojciec spojrzał na mnie z niedowierzaniem:

– I co z tego? To nie jest prawdziwa praca. Sklep czeka.

Michał próbował mnie wesprzeć:

– Tata, daj spokój. Anna ma talent.

Ale ojciec był nieugięty:

– Talentem rodziny nie nakarmisz.

Po tej rozmowie długo płakałam. Zaczęłam myśleć o ucieczce – o tym, by zostawić wszystko i wyjechać do Krakowa, gdzie mogłabym zacząć od nowa. Ale bałam się. Bałam się zawieść mamę i zostawić ją samą z ojcem.

Pewnej nocy mama przyszła do mojego pokoju i usiadła na łóżku.

– Aniu… ja też kiedyś miałam marzenia. Ale bałam się odejść od twojego ojca. Nie popełnij mojego błędu.

Te słowa były jak iskra. Następnego dnia spakowałam walizkę i kupiłam bilet do Krakowa. Ojciec nie chciał ze mną rozmawiać. Mama płakała, ale przytuliła mnie mocno na pożegnanie.

W Krakowie było ciężko – wynajmowałam pokój z dwiema studentkami, pracowałam w kawiarni i pisałam po nocach. Ale byłam wolna. Po roku ukazała się moja pierwsza książka – o kobietach takich jak ja.

Ojciec nigdy nie przeczytał ani jednej strony. Michał przysyłał mi czasem wiadomości: „Jestem z ciebie dumny”. Mama dzwoniła wieczorami i szeptała: „Jesteś silniejsza niż myślisz”.

Czasem zastanawiam się: czy można kochać rodzinę i jednocześnie wybrać siebie? Czy odwaga do życia po swojemu to egoizm czy konieczność? A może Wy też kiedyś musieliście stanąć przed takim wyborem?