„Tylko trochę na jedzenie!” – Jak jedna prośba na ulicy rozdarła moją rodzinę i sumienie

– Tato, daj jej coś, przecież mówi, że jest głodna! – głos mojej córki, Zosi, rozbrzmiał wśród szarego gwaru ulicy Marszałkowskiej. Stałem z nią i moją żoną, Martą, przed wejściem do Biedronki, a przed nami – kobieta w brudnej kurtce, z siwymi włosami i oczami, które nie patrzyły wprost.

– Proszę pana, tylko dwa złote na bułkę… – wyszeptała, nieśmiało wyciągając rękę.

Zosia spojrzała na mnie z wyrzutem. Miała dwanaście lat i serce większe niż cały świat. Marta ścisnęła mnie za ramię.

– Daj jej, co ci szkodzi? – szepnęła.

A ja… zawahałem się. W kieszeni miałem drobne, ale w głowie kłębiły się myśli. Ile razy już widziałem tę kobietę pod sklepem? Ile razy słyszałem tę samą historię? Czy naprawdę jest głodna? Czy może to tylko kolejny sposób na łatwy zarobek?

– Przepraszam, nie mam drobnych – skłamałem. Kobieta spuściła wzrok i odeszła kilka kroków dalej, by zaczepić następną osobę.

Zosia była wściekła. – Jak możesz być taki zimny? Przecież ona prosiła o jedzenie!

Nie odpowiedziałem. Wszedłem do sklepu, próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia szelestem foliowych torebek i zapachem świeżego pieczywa. Ale obraz tej kobiety nie dawał mi spokoju.

Wieczorem przy kolacji temat wrócił. – Tata nie dał tej pani nawet złotówki! – Zosia rzuciła to jak oskarżenie.

Marta spojrzała na mnie z dezaprobatą. – Może powinniśmy być bardziej otwarci? Przecież nie wiemy, co ją spotkało.

Westchnąłem ciężko. – A może to my jesteśmy naiwni? Ile razy widzieliśmy ją pod sklepem? Może ona tylko udaje?

– Nawet jeśli – odezwała się Marta – to czy to nasza sprawa? Jeśli ktoś prosi o pomoc, powinniśmy pomóc.

Zosia patrzyła na mnie z rozczarowaniem. Czułem się jak potwór.

Następnego dnia wracałem z pracy późno. Było już ciemno, a ulica Marszałkowska świeciła neonami i światłami samochodów. Znowu ją zobaczyłem – tę samą kobietę, tym razem siedzącą na ławce z plastikowym kubkiem przed sobą.

Zatrzymałem się. Przez chwilę patrzyłem na nią z ukrycia. Po chwili podszedł do niej mężczyzna w skórzanej kurtce. Kobieta podała mu kubek z drobnymi. Mężczyzna wyjął kilka banknotów, schował do kieszeni i odszedł bez słowa.

Poczułem gniew i rozczarowanie. Czyli jednak…

Wróciłem do domu i opowiedziałem wszystko Marcie.

– Widzisz? To był przekręt! – powiedziałem z goryczą.

Marta wzruszyła ramionami. – Może ten mężczyzna to jej syn? Może zbiera dla niego? Nie wiemy tego.

Ale ja już byłem pewien swojego zdania. Następnego dnia postanowiłem porozmawiać z kobietą.

– Przepraszam… – zacząłem niepewnie, gdy podszedłem do niej rano pod sklepem. – Wczoraj widziałem panią z tym mężczyzną…

Kobieta spojrzała na mnie z lękiem w oczach.

– To mój brat – powiedziała cicho. – Pomaga mi czasem…

– Ale dlaczego oddała mu pani pieniądze?

Zamilkła na chwilę, po czym spuściła głowę.

– Bo on… boję się go. Zabiera mi wszystko, co uzbieram. Ale jeśli nie dam mu pieniędzy, będzie gorzej…

Zamurowało mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Przepraszam… – wyszeptałem i odszedłem szybko, czując się jeszcze gorzej niż wcześniej.

Wieczorem długo nie mogłem zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: czy naprawdę można komuś pomóc? Czy każda historia ma drugie dno?

Kilka dni później Zosia przyszła do mnie z plikiem kartek.

– Napisałam list do tej pani. Chcę jej dać coś więcej niż pieniądze. Może zaprosimy ją na obiad?

Spojrzałem na córkę i poczułem dumę pomieszaną ze wstydem. To ona miała rację – nie chodzi tylko o pieniądze, ale o człowieczeństwo.

Zaprosiliśmy kobietę do nas na obiad w niedzielę. Przyszła nieśmiało, ubrana w starą sukienkę i sweter. Przy stole opowiedziała nam swoją historię: o bracie alkoholiku, o matce, która umarła kilka lat temu, o pracy sprzątaczki, którą straciła przez chorobę.

Zosia słuchała z szeroko otwartymi oczami.

Po obiedzie kobieta podziękowała nam ze łzami w oczach.

– Dziękuję za rozmowę… To więcej warte niż pieniądze – powiedziała cicho.

Od tamtej pory widywaliśmy ją rzadziej pod sklepem. Podobno znalazła pracę w pobliskim barze mlecznym.

Ale ja wciąż wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: czy potrafię jeszcze zaufać ludziom? Czy każda prośba o pomoc musi być podejrzana? A może czasem warto po prostu być człowiekiem?