Tulipany z bazaru i cisza w nocy: Jak straciłam zaufanie do męża i siebie

– Naprawdę? Tulipany z bazaru? – zapytałam, patrząc na kolorowy, ale wyraźnie zwiędły bukiet, który Marek położył na stole. Był 17 marca, moje 55. urodziny. Zawsze powtarzał, że kwiaty powinny być świeże, najlepiej z ogrodu, a nie z plastikowej skrzynki pod Biedronką. Tym razem nawet nie spojrzał mi w oczy.

– Przepraszam, miałem ciężki dzień – mruknął i sięgnął po butelkę taniego wina. – Może napijemy się wieczorem?

Wieczorem jednak usłyszałam tylko trzask drzwi do jego gabinetu. Siedziałam sama przy stole, patrząc na tulipany, które już zaczynały gubić płatki. Wino stało nietknięte. Słyszałam zza ściany cichy szum komputera i jego stłumione rozmowy przez telefon. Kiedy zapukałam, odpowiedział: – Głowa mnie boli. Muszę popracować.

Następnego dnia rano Marek już był ubrany, gotowy do wyjścia.

– Jadę do Piotrka, musimy popracować nad projektem. Może zostanę na noc – rzucił, nie patrząc mi w oczy.

– W dzień po moich urodzinach? – zapytałam cicho.

– Przepraszam, naprawdę nie mogę inaczej.

Nie wrócił tej nocy. Ani następnej. Z każdym dniem coraz rzadziej pojawiał się w domu. Zostawiał krótkie wiadomości na lodówce: „Jestem u Piotrka”, „Zostaję dłużej w pracy”, „Nie czekaj z kolacją”. Nasza córka, Ola, studiowała w Krakowie i dzwoniła coraz rzadziej – chyba wyczuwała napięcie.

Zaczęłam podejrzewać najgorsze. Przez lata byłam tą „porządną żoną”, która gotuje rosół w niedzielę i prasuje koszule na poniedziałek. Ale teraz czułam się jak duch we własnym domu. Marek był coraz bardziej nieobecny – fizycznie i emocjonalnie.

Pewnego popołudnia wybrałam się do galerii handlowej po nową kurtkę na wiosnę. Przechodziłam obok kawiarni i wtedy go zobaczyłam. Siedział przy stoliku z kobietą o krótkich rudych włosach. Śmiali się, trzymali za ręce. Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

Nie podeszłam do nich. Stałam za filarem i patrzyłam, jak Marek nachyla się do niej, jakby szeptał coś do ucha. Ona dotknęła jego policzka. Wyszli razem, trzymając się za ręce.

Wróciłam do domu na drżących nogach. Przez godzinę siedziałam na kanapie, gapiąc się w ścianę. W końcu zadzwoniłam do Oli.

– Mamo? Coś się stało?

– Ola… Tata chyba mnie zdradza – wyszeptałam.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Mamo… Może to nie tak… Może powinnaś z nim porozmawiać?

Ale ja już wiedziałam. Wszystko zaczęło układać się w całość: jego nieobecność, chłód w głosie, unikanie rozmów.

Wieczorem Marek wrócił późno. Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

Westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie.

– Wiem, co widziałaś – zaczął cicho. – To nie jest proste…

– Ile to trwa? – przerwałam mu.

– Kilka miesięcy… Poznałem ją na szkoleniu w Warszawie. Jest inna niż ty…

Zacisnęłam pięści pod stołem.

– Inna? To znaczy jaka? Młodsza? Ładniejsza?

– Nie o to chodzi… Po prostu… Czuję się przy niej inaczej. Ty zawsze byłaś taka poukładana, wszystko musiało być na czas…

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

– A ja? Co ze mną? Z naszym domem?

Marek spuścił głowę.

– Nie wiem… Potrzebuję czasu.

Wyszedł z kuchni i zamknął się w swoim gabinecie. Siedziałam jeszcze długo przy stole, słuchając ciszy rozdzierającej noc.

Przez kolejne dni próbowałam żyć normalnie: chodziłam do pracy w bibliotece, rozmawiałam z sąsiadkami o pogodzie i cenach masła, ale wszystko wydawało się obce i bez sensu. Wieczorami płakałam w poduszkę, żeby Ola nie słyszała przez telefon mojego rozpaczy.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie mama:

– Aniu, co się dzieje? Marek był ostatnio u nas taki dziwny…

Nie wytrzymałam i wszystko jej opowiedziałam. Mama milczała przez chwilę, potem powiedziała:

– Dziecko, życie czasem płata figle… Ale pamiętaj: jesteś silna. Nie pozwól mu siebie złamać.

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne tygodnie. Zaczęłam chodzić na długie spacery po parku, zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów. Powoli odzyskiwałam oddech.

Marek coraz częściej nocował poza domem. W końcu przestał wracać w ogóle. Przysłał SMS-a: „Muszę wszystko przemyśleć”.

Ola przyjechała na weekend.

– Mamo, może czas pomyśleć o sobie? Zawsze byłaś dla nas wszystkich… A teraz zadbaj o siebie.

Patrzyłam na nią przez łzy i po raz pierwszy poczułam coś na kształt ulgi. Może rzeczywiście czas zacząć żyć dla siebie?

Minęły miesiące. Marek wyprowadził się na dobre. Czasem dzwonił w sprawie formalności rozwodowych. Bolało mnie to wszystko, ale powoli zaczynałam widzieć światło w tunelu.

Dziś siedzę przy tym samym stole co wtedy, patrzę na świeże tulipany kupione dla siebie samej – tym razem z kwiaciarni, pachnące i kolorowe. Wino otwieram tylko wtedy, gdy mam ochotę świętować małe zwycięstwa: nową książkę przeczytaną do końca albo spacer po lesie bez łez.

Czasem zastanawiam się: czy można jeszcze komuś zaufać po tylu latach kłamstw? Czy można pokochać siebie na nowo? Może to właśnie jest najważniejsze pytanie…