„To tylko rzeczy” – historia o tym, jak jedna decyzja podzieliła rodzinę na zawsze
– To tylko rzeczy, mamo. Pozbywam się ich, jak chcę – powiedziała Patrycja, nie patrząc mi w oczy. Jej głos był chłodny, stanowczy, a ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Stałyśmy w moim dawnym salonie, teraz już jej mieszkaniu, a wokół nas piętrzyły się kartony z moimi książkami, porcelaną po babci i starymi zdjęciami.
Jeszcze tydzień temu myślałam, że przeprowadzka do mniejszego mieszkania na obrzeżach Warszawy będzie początkiem spokojnej starości. Patrycja obiecała pomóc z segregacją rzeczy. „Zrobimy to razem, mamo, nie martw się” – zapewniała przez telefon. Ale kiedy przyszło co do czego, zobaczyłam, jak bez mrugnięcia okiem wrzuca do worków na śmieci moje ukochane filiżanki i listy od nieżyjącego już męża.
– Patrycja, przecież to są pamiątki rodzinne! – próbowałam powstrzymać łzy. – Tę porcelanę dostałam od babci na ślub…
– Mamo, nie mamy miejsca na te graty. Poza tym nikt tego nie używa od lat. Lepiej oddać albo wyrzucić – odpowiedziała zniecierpliwiona.
Wtedy poczułam się jak intruz we własnym życiu. Przez lata byłam dla niej podporą – sama wychowywałam ją po śmierci ojca, pracowałam po godzinach w szkole podstawowej, żeby niczego jej nie brakowało. Teraz ona traktowała moje wspomnienia jak śmieci.
Kiedy wyszła do kuchni po kolejne worki, usiadłam na starym fotelu i zaczęłam przeglądać zdjęcia. Na jednym z nich Patrycja miała może pięć lat – uśmiechnięta, z rozczochranymi włosami, trzymała w ręku pluszowego misia. Pamiętam ten dzień: była Wigilia, a ja piekłam makowiec według przepisu mamy. Wtedy wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwe.
– Mamo, nie rozklejaj się teraz – usłyszałam zza pleców. – Musimy to skończyć dzisiaj.
Nie odpowiedziałam. Czułam się bezradna wobec jej chłodu. Próbowałam tłumaczyć: – Patrycja, te rzeczy to nie tylko przedmioty. To kawałki naszego życia…
– Ale ja nie chcę żyć przeszłością! – przerwała mi ostro. – Chcę mieć przestrzeń na swoje życie i swoje wspomnienia.
Milczałam długo. W końcu powiedziałam cicho:
– A co z moimi wspomnieniami? Czy one już się nie liczą?
Patrycja wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju. Zostałam sama wśród kartonów i ciszy.
Od tamtej pory nasze relacje są napięte. Patrycja dzwoni rzadziej, rozmowy są krótkie i powierzchowne. Często słyszę w jej głosie zniecierpliwienie: „Mamo, nie przesadzaj”, „To tylko rzeczy”, „Musisz iść do przodu”. Ale jak mam iść do przodu, kiedy czuję się jak cień we własnej rodzinie?
Czasem odwiedza mnie wnuczka Zosia. Ma dwanaście lat i jest zupełnie inna niż jej mama w tym wieku – zamknięta w sobie, zapatrzona w telefon. Próbuję ją zainteresować rodzinnymi historiami:
– Zosiu, chcesz zobaczyć zdjęcia twojego dziadka?
– Nie teraz babciu, gram w coś ważnego – odpowiada bez podnoszenia wzroku.
Czuję wtedy narastającą samotność. W nowym mieszkaniu wszystko jest obce: sąsiedzi nieznani, ściany puste. Brakuje mi zapachu starego drewna i stukotu kroków Patrycji po schodach.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra, Halina:
– Słyszałam, że Patrycja wyrzuciła twoje rzeczy…
– Nie wszystkie – próbowałam żartować – ale większość już przepadła.
– Jak ona mogła? Przecież to rodzinna historia! U nas w domu wszystko trzymam po rodzicach…
Rozmawiałyśmy długo o tym, jak zmieniły się czasy. Halina narzekała na swoje dzieci:
– U nich też wszystko musi być nowe i modne. Stare meble? Do piwnicy albo na śmietnik!
Zaczęłam się zastanawiać: czy to ja jestem staroświecka? Czy może młode pokolenie naprawdę nie potrzebuje korzeni?
Kilka dni później spotkałam się z Patrycją na kawie w centrum miasta. Próbowałam jeszcze raz porozmawiać:
– Patrycja… czy ty naprawdę nie czujesz żadnego sentymentu do tych rzeczy?
Westchnęła ciężko:
– Mamo, ja mam inne priorytety. Chcę żyć lekko, bez zbędnego balastu.
– Ale czy lekko znaczy też… bez historii?
Patrycja spojrzała na mnie z irytacją:
– Mamo, to już nie te czasy. Musisz się pogodzić z tym, że świat idzie do przodu.
Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona. Przez kilka dni nie mogłam spać – przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, co straciłam: nie tylko przedmioty, ale i poczucie ciągłości między pokoleniami.
Dziś siedzę przy kuchennym stole i patrzę na jedyną rzecz, którą udało mi się uratować – stary zegarek mojego ojca. Nakręcam go codziennie rano i słucham cichego tykania. To mój mały bunt przeciwko zapomnieniu.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę powinnam była walczyć o te rzeczy? Czy może powinnam nauczyć się odpuszczać? Ale czy można tak po prostu wyrzucić własną historię?
Może wy mi powiecie: co jest ważniejsze – rzeczy czy relacje? Czy można budować przyszłość bez szacunku dla przeszłości?