To dopiero początek… czy to już koniec? Historia Kingi i Krzysztofa

— Kinga, może się pobierzemy? — wyszeptał, opierając się o ścianę klatki schodowej, z butelką Żubrówki w dłoni. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że ten zapach alkoholu, który czułam na jego oddechu, będzie mi towarzyszył przez kolejne lata. Może nawet do końca życia.

Nie wiem, co mnie wtedy podkusiło. Może to była młodzieńcza naiwność, może potrzeba bycia kochaną, a może po prostu chęć ucieczki od własnych problemów. Krzysztof był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam — spontaniczny, zabawny, potrafił rozśmieszyć mnie do łez. Wydawał się taki silny, a jednocześnie miał w sobie coś kruchego, co chciałam chronić. Kiedy klęknął przede mną na tym brudnym korytarzu i spojrzał mi w oczy, poczułam się wyjątkowa. — Tak — odpowiedziałam bez wahania.

Ślub był szybki, skromny. Mama płakała ze wzruszenia, tata patrzył na mnie z niepokojem. „Dziecko, czy ty wiesz, co robisz?” — zapytał cicho podczas pierwszego tańca. Odpowiedziałam mu uśmiechem, choć w środku czułam już wtedy dziwny niepokój.

Pierwsze miesiące były jak z bajki. Krzysztof przynosił mi kwiaty bez okazji, gotował kolacje przy świecach, zabierał mnie na długie spacery po Starym Mieście. Ale wieczorami coraz częściej znikał do kuchni z butelką piwa albo wódki. Tłumaczył się stresem w pracy, problemami z szefem. „Każdy czasem musi się odstresować” — powtarzał.

Z czasem te wieczory stawały się coraz dłuższe. Znikał na całe noce, wracał nad ranem pijany i rozdrażniony. Zaczęły się kłótnie. Najpierw o drobiazgi — niepozmywane naczynia, brudne ubrania rzucone na podłogę. Potem o pieniądze, bo coraz więcej znikało z naszego wspólnego konta. W końcu o wszystko.

— Kinga, czemu ty zawsze musisz się czepiać? — krzyczał pewnej nocy, kiedy próbowałam go przekonać, żeby przestał pić.

— Bo cię kocham! Bo nie chcę cię stracić! — odpowiedziałam przez łzy.

Ale on tylko wzruszył ramionami i wyszedł trzaskając drzwiami.

Próbowałam wszystkiego: rozmów, próśb, gróźb. Prosiłam go, żeby poszedł na terapię. Obiecywał poprawę po każdym większym wybuchu. Przez chwilę było lepiej — dwa tygodnie bez alkoholu, wspólne śniadania, śmiech przy stole. Potem znów wracał do starych nawyków.

Najgorsze były święta. Wszyscy udawali, że nic się nie dzieje. Mama nakładała mu kolejną porcję pierogów, tata opowiadał dowcipy przy stole. A ja patrzyłam na Krzysztofa i widziałam tylko cień człowieka, którego pokochałam.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W przedpokoju leżały jego buty, a z kuchni dobiegały odgłosy tłuczonego szkła. Weszłam cicho i zobaczyłam go siedzącego na podłodze z pustą butelką w ręku.

— Krzysiek…

Podniósł na mnie wzrok. Był zapuchnięty od płaczu.

— Przepraszam… Ja już nie umiem inaczej…

Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach prawdziwy strach.

— Pomogę ci — powiedziałam cicho.

Zgodził się pójść na terapię. Przez kilka miesięcy wierzyłam, że wszystko się ułoży. Chodziłam z nim na spotkania AA, wspierałam go na każdym kroku. Ale wystarczyła jedna gorsza chwila — zwolnienie z pracy — żeby wszystko runęło jak domek z kart.

Znów zaczął pić. Tym razem jeszcze więcej niż wcześniej. Stał się agresywny, zaczął mnie wyzywać. Bałam się wracać do domu po pracy. Przestałam spać po nocach.

Pewnej nocy obudziłam się i zobaczyłam go stojącego nad moim łóżkiem z pustą butelką w ręku.

— Kinga… ja cię kocham… ale nie potrafię przestać…

Wtedy zrozumiałam, że muszę wybrać: albo on, albo ja. Spakowałam walizkę i wyjechałam do rodziców.

Mama przyjęła mnie bez słowa. Tata tylko poklepał mnie po ramieniu.

— Dobrze zrobiłaś — powiedział cicho.

Minęły dwa lata od tamtej nocy. Krzysztof próbował się ze mną kontaktować — dzwonił, pisał listy. Podobno znów jest na terapii. Czasem myślę o nim i zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej.

Czy można kochać kogoś tak bardzo, że zapomina się o sobie? Czy to dopiero początek mojego nowego życia… czy już koniec starego? Czasem sama nie wiem.