Sześć lat poświęcenia: Jak opieka nad babcią zniszczyła moją rodzinę
– Znowu nie wrócisz na czas? – zapytałam męża, patrząc na zegar, który wskazywał już dziewiętnastą. W kuchni unosił się zapach zupy, a babcia siedziała przy stole, bawiąc się łyżką w talerzu. – Przepraszam, Magda, szef mnie zatrzymał – usłyszałam w słuchawce jego zmęczony głos. – Postaraj się nie denerwować, dobrze?
Nie denerwować się? Przez sześć lat opiekowałam się jego babcią, podczas gdy jego matka, pani Teresa, wyjechała do pracy do Niemiec. Obiecała, że to tylko na chwilę, że wróci, jak tylko odłoży trochę pieniędzy. Ale minęły lata, a ona wracała tylko na święta, z prezentami i uśmiechem, jakby nic się nie stało. A ja? Ja zostałam tu z codziennością: z pieluchami dla dorosłych, z lekami, z nocnymi pobudkami i z ciągłym strachem, że coś się stanie.
Pamiętam ten dzień, kiedy Teresa przyszła do nas z walizką i łzami w oczach. – Magda, wiem, że to dużo proszę… Ale kto jak nie ty? Jesteś taka dobra, taka odpowiedzialna. Babcia nie może zostać sama. Ja muszę wyjechać, nie damy rady inaczej…
Patrzyłam wtedy na męża. Michał spuścił wzrok. – Magda, to tylko na chwilę – powiedział cicho. – Pomóż nam.
Zgodziłam się. Bo przecież rodzina jest najważniejsza. Bo przecież kiedyś ktoś będzie musiał pomóc mi. Bo przecież kocham Michała.
Pierwsze miesiące były trudne, ale dawałam radę. Nasza córka Zosia miała wtedy trzy lata i była wszędzie. Babcia – pani Helena – coraz częściej zapominała, gdzie jest. Czasem budziła się w nocy i krzyczała, że ktoś chce ją okraść. Czasem płakała bez powodu. Czasem była miła i opowiadała historie z młodości.
Michał pomagał… na początku. Potem coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Zosia poszła do przedszkola, a ja zostałam sama z babcią i domem. Teściowa dzwoniła raz w tygodniu: – Magda, jak tam? Dajesz radę? Jesteś aniołem! Jak wrócę, wszystko ci wynagrodzę.
Mijały miesiące. Potem lata. Zosia dorastała, babcia gasła w oczach. Ja przestałam mieć czas dla siebie. Przestałam mieć czas dla męża. Przestałam mieć czas nawet na sen.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Michała z matką przez telefon:
– Mamo, Magda jest zmęczona…
– Przesadza! Ja w jej wieku pracowałam na dwa etaty i jeszcze dom prowadziłam! Niech się nie mazgai.
Poczułam wtedy coś dziwnego – jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Czy naprawdę przesadzam? Czy naprawdę powinnam być wdzięczna za to, że mogę poświęcić swoje życie dla kogoś innego?
Babcia zmarła w lutym tego roku. Byłam przy niej do końca. Trzymałam ją za rękę, kiedy odchodziła. Michał był wtedy w pracy. Teściowa zadzwoniła dopiero wieczorem:
– Magda… Dziękuję ci za wszystko. Ale teraz już możesz odpocząć.
Odpocząć? Po sześciu latach życia w cieniu cudzych potrzeb? Po sześciu latach samotności?
Po pogrzebie Teresa wróciła do Polski na stałe. Oczekiwałam… nie wiem czego. Może wdzięczności? Może wsparcia? Może zwykłego „przepraszam”? Zamiast tego usłyszałam:
– Teraz możesz wrócić do pracy, Magda. W końcu już nie masz wymówki.
Michał milczał. Patrzył na mnie tymi swoimi smutnymi oczami i mówił: – Magda, nie przesadzaj…
Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. O drobiazgi: o to, kto wyniesie śmieci, kto odbierze Zosię ze szkoły, kto zrobi zakupy. Ale tak naprawdę kłóciliśmy się o coś więcej – o te wszystkie lata mojego życia, które oddałam jego rodzinie.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole i spojrzałam na Michała:
– Czy ty w ogóle rozumiesz, co ja dla was zrobiłam?
– Magda… Przecież to była nasza rodzina.
– Nasza? Czyja nasza? Bo ja mam wrażenie, że to była tylko moja sprawa!
Zosia słuchała naszych kłótni zza drzwi swojego pokoju. Coraz częściej widziałam smutek w jej oczach.
Teresa zaczęła przychodzić do nas codziennie. Krytykowała wszystko: obiad za słony, kurz na półkach, Zosia za głośno się śmieje.
– Magda, musisz bardziej się starać! – powtarzała.
A ja czułam się coraz bardziej niewidzialna. Jakby moje życie przestało należeć do mnie.
W końcu powiedziałam Michałowi:
– Nie dam już rady tak żyć. Albo coś się zmieni… albo odejdę.
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
– Magda… Nie rób tego nam…
Ale czy to jeszcze było „nam”? Czy może tylko „im”?
Dziś siedzę przy tym samym stole i piszę tę historię. Zosia śpi w swoim pokoju. Michał jest u matki. Ja jestem sama ze swoimi myślami i pytaniami.
Czy warto było poświęcić tyle lat dla rodziny? Czy można odzyskać siebie po tylu latach bycia niewidzialną? Czy ktoś z was też czuje się czasem tak bardzo samotny wśród najbliższych?