Święta, które rozdarły moją rodzinę: Walka o sprawiedliwość między moim synem a pasierbicą
– Marta, czy ty naprawdę nie widzisz, co robisz? – głos mojego męża, Piotra, odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stałam przy blacie, z nożem w ręku, krojąc pomarańcze na kompot wigilijny. Ręce mi drżały.
– Co znowu zrobiłam? – spytałam cicho, choć przecież doskonale wiedziałam, do czego zmierza.
– Zosia dostała od ciebie książkę i czekoladki. A Michał? Nowy telefon! Myślisz, że ona tego nie widzi?
Zamknęłam oczy. W głowie miałam jeszcze obraz Zosi – mojej pasierbicy – jak rozpakowuje prezent pod choinką. Jej uśmiech był wymuszony, spojrzenie szybkie, jakby bała się, że ktoś ją przyłapie na rozczarowaniu. Michał, mój syn, aż podskoczył z radości, gdy zobaczył wymarzony smartfon. Wtedy jeszcze nie czułam się winna. Przecież Zosia zawsze powtarzała, że nie potrzebuje niczego drogiego. Ale teraz…
Wigilia w naszym domu zawsze była pełna napięcia. Od kiedy Piotr wprowadził się ze swoją córką, próbowałam być dla niej kimś więcej niż tylko „nową żoną taty”. Ale Zosia była zamknięta w sobie. Miała czternaście lat i własny świat, do którego mnie nie dopuszczała. Michał miał dwanaście i był moim oczkiem w głowie – może za bardzo?
– Piotrze, przecież ustalaliśmy… – zaczęłam, ale przerwał mi gwałtownie.
– Ustalaliśmy równe prezenty! – jego głos był już ostry jak brzytwa. – A ty znowu…
Wtedy do kuchni weszła Zosia. Miała zaczerwienione oczy.
– Przepraszam… mogę wyjść na chwilę? – zapytała cicho.
Piotr spojrzał na mnie z wyrzutem i wyszedł za nią. Zostałam sama z kompotem i poczuciem winy, które ścisnęło mnie za gardło.
Przez resztę wieczoru atmosfera była ciężka jak ołów. Michał nie rozumiał, co się dzieje – cieszył się swoim prezentem i próbował zagadywać Zosię, ale ona tylko wzruszała ramionami i patrzyła w okno. Piotr milczał. Ja udawałam, że wszystko jest w porządku.
Po kolacji Zosia zamknęła się w swoim pokoju. Usłyszałam cichy płacz przez drzwi. Chciałam zapukać, ale zabrakło mi odwagi.
Następnego dnia Piotr wybuchł.
– Marta, musimy ustalić zasady! Nie możesz faworyzować Michała! Zosia już i tak czuje się tu obco!
– To nie tak… – zaczęłam tłumaczyć się łamiącym głosem. – Chciałam dobrze…
– Dobrze? Dla kogo? Dla siebie czy dla niego?
Nie umiałam odpowiedzieć. Przez kolejne dni dom był podzielony na dwa obozy: ja z Michałem i Piotr z Zosią. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem.
Zaczęłam analizować wszystko od początku. Czy naprawdę byłam sprawiedliwa? Czy próbując wynagrodzić Michałowi rozwód z jego ojcem, nie skrzywdziłam Zosi? Przypomniałam sobie jej pierwsze dni u nas: jak nieśmiało pytała, czy może zrobić sobie herbatę; jak patrzyła na zdjęcia Michała na półkach; jak raz powiedziała mi „dziękuję” za obiad i uciekła do siebie.
Pewnego wieczoru usiadłam z Michałem.
– Synku… czy ty zauważyłeś, że Zosia była smutna po Wigilii?
Wzruszył ramionami.
– Może… Ale ona zawsze jest jakaś taka… dziwna.
Zrobiło mi się przykro. Czy to ja nauczyłam go patrzeć na nią przez pryzmat obcości?
Postanowiłam porozmawiać z Zosią. Zapukałam do jej pokoju.
– Mogę wejść?
Cisza. Potem ciche: – Tak.
Usiadłam na brzegu łóżka.
– Zosiu… Chciałam cię przeprosić za prezenty. Nie pomyślałam…
Spojrzała na mnie nieufnie.
– To nie chodzi o prezenty – powiedziała nagle. – Po prostu… czuję się tu jak gość. Jakbyście byli rodziną beze mnie.
Zabolało mnie to bardziej niż jakiekolwiek oskarżenie.
– Chciałabym to zmienić – wyszeptałam. – Ale nie wiem jak.
Zosia wzruszyła ramionami.
– Może wystarczy czasem zapytać mnie o zdanie? Albo… po prostu być.
Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. Przez kolejne tygodnie próbowałam naprawić to, co zepsułam: wspólne gotowanie, rozmowy przy herbacie, wspólne wyjścia do kina. Było trudno – Zosia długo trzymała dystans, Piotr był chłodny, a Michał buntował się przeciwko zmianom.
Ale powoli coś zaczęło się zmieniać. Zosia coraz częściej siadała z nami przy stole, czasem nawet żartowała z Michałem. Piotr zaczął znów ze mną rozmawiać bez wyrzutów. Ja nauczyłam się pytać – nie tylko o prezenty, ale o uczucia i potrzeby każdego z nas.
Minął rok od tamtej Wigilii. Tym razem usiedliśmy razem przy choince i wspólnie wybieraliśmy prezenty dla siebie nawzajem. Nikt nie był faworyzowany, nikt nie czuł się pominięty.
Czasem myślę o tamtym wieczorze i pytam siebie: ile razy jeszcze popełnię taki błąd? Czy można być naprawdę sprawiedliwym w rodzinie patchworkowej? A może najważniejsze to po prostu być razem i słuchać siebie nawzajem?