Stara szczotka i cisza między nami: Moja walka o to, by być zauważoną
— Znowu się spóźniłaś! — głos ojca odbił się echem od ścian naszej kuchni, kiedy cicho zamykałam drzwi po powrocie ze szkoły. Mama, jak zwykle, nie podniosła wzroku znad zlewu. Woda lała się bez końca, a ona szorowała ten sam talerz już chyba dziesiąty raz. — Przepraszam — wyszeptałam, choć wiedziałam, że to nic nie zmieni. Ojciec tylko prychnął i wrócił do gazety. W naszym domu na Mazurach cisza była gęsta jak mgła nad jeziorem o świcie.
Nie pamiętam, żeby mama kiedykolwiek mnie przytuliła. Jej dłonie zawsze były zajęte — praniem, gotowaniem, sprzątaniem. Ojciec za to miał ręce ciężkie od gniewu. Czasem wystarczyło jedno źle postawione słowo, by wybuchł jak stara petarda znaleziona na strychu. Wtedy zamykałam się w swoim pokoju i liczyłam do stu, próbując nie płakać zbyt głośno.
Pewnego popołudnia, kiedy ojciec spał po pracy, a mama poszła do sąsiadki, postanowiłam zajrzeć na strych. Pachniało tam kurzem i starym drewnem. Przesuwając ręką po półkach, natknęłam się na pudełko po butach. W środku leżała stara szczotka do malowania — drewniana rączka starta od lat używania, włosie posklejane resztkami farby. Na dnie pudełka znalazłam też kilka tubek z zaschniętą farbą i kartkę z krzywym podpisem: „Dla Zosi — dziadek Jan”.
Zosia — to ja. Dziadek zmarł, gdy miałam sześć lat. Pamiętam jego ciepłe dłonie i to, jak pozwalał mi malować na ścianie szopy za domem. To były jedyne chwile, kiedy czułam się naprawdę widziana.
Zeszłam na dół z pudełkiem pod pachą. W moim pokoju rozłożyłam stare gazety na biurku i zaczęłam malować. Najpierw nieśmiało — kilka kresek, plam koloru. Potem coraz odważniej — dom nad jeziorem, łódka, drzewa odbijające się w wodzie. Malowałam ciszę naszego domu, ale też swoje marzenia o tym, że kiedyś ktoś mnie usłyszy.
Kiedy ojciec odkrył moje obrazy, wpadł w szał. — Po co ci to? Lepiej byś się uczyła albo pomogła matce! — krzyczał, a ja czułam, jak każda jego sylaba wbija mi się pod skórę jak drzazga. Mama stała w progu i milczała. Zawsze milczała.
Z czasem nauczyłam się ukrywać swoje malowanie. Malowałam nocami, przy latarce schowanej pod kocem. Farby kupowałam za kieszonkowe albo wymieniałam się z koleżanką z klasy plastycznej. Każdy nowy obraz był dla mnie jak oddech — dowód na to, że jeszcze istnieję.
W liceum poznałam Magdę. Była inna niż wszyscy — głośna, pewna siebie, z włosami farbowanymi na czerwono. — Czemu zawsze jesteś taka cicha? — zapytała kiedyś podczas przerwy. Wzruszyłam ramionami. — U nas w domu nie rozmawia się o uczuciach — odpowiedziałam szeptem.
Magda zabrała mnie na warsztaty malarskie do MOK-u w Mrągowie. Tam pierwszy raz ktoś pochwalił mój obraz: nauczycielka powiedziała, że mam „wyjątkową wrażliwość”. Poczułam wtedy coś dziwnego — jakby ktoś otworzył okno w dusznym pokoju.
Ale w domu nic się nie zmieniało. Ojciec coraz częściej wracał pijany, mama jeszcze bardziej zamknęła się w sobie. Pewnej nocy usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę:
— Zosia powinna znaleźć sobie normalne zajęcie! Co jej po tych bazgrołach?
— Daj jej spokój… — głos mamy był cichy jak szelest liści.
— Ty zawsze ją bronisz! Przez ciebie wyrośnie na darmozjada!
Leżałam wtedy skulona pod kołdrą i ściskałam szczotkę dziadka tak mocno, że aż bolały mnie palce.
W końcu nadszedł dzień matury. Zdałam dobrze, choć ojciec nawet nie zapytał o wyniki. Mama tylko podała mi herbatę i powiedziała: — Dobrze zrobiłaś.
Złożyłam papiery na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Kiedy przyszło potwierdzenie przyjęcia, pokazałam je rodzicom przy kolacji.
— Warszawa? Zwariowałaś? Kto ci tam pomoże? — Ojciec był blady ze złości.
— Chcę spróbować… To dla mnie ważne.
— Nie masz naszego pozwolenia! — krzyknął i wyszedł trzaskając drzwiami.
Mama długo siedziała naprzeciwko mnie w milczeniu. W końcu powiedziała tylko: — Rób to, co czujesz.
Wyjechałam z Mazur z jedną walizką i pudełkiem po butach ze starą szczotką dziadka. Warszawa była głośna i obca, ale tam nikt nie uciszał mojego głosu. Malowałam dniami i nocami, szukając siebie na nowo w każdym obrazie.
Czasem wracam myślami do tamtego domu nad jeziorem. Do ciszy mamy i gniewu ojca. Do tej starej szczotki, która uratowała mi życie.
Czy można naprawdę odnaleźć siebie tam, gdzie nikt nie chce cię zobaczyć? Czy sztuka może być mostem ponad milczeniem? Może ktoś z was zna odpowiedź…