Rodzona siostra? Dziękuję, więcej nie potrzeba…

– Znowu ona… – pomyślałam, słysząc dzwonek do drzwi. Stałam w kuchni z rękami zanurzonymi w pianie, próbując zmyć z talerzy resztki wczorajszego obiadu. Dzieci biegały po mieszkaniu, a ja czułam, jak narasta we mnie napięcie. Dzwonek rozbrzmiał jeszcze raz, tym razem dłużej i natarczywiej. Spojrzałam przez wizjer – Marta. Moja siostra. Znowu.

Nie otworzyłam. Po prostu nie miałam już siły. Przez chwilę stałam nieruchomo, wsłuchując się w jej kroki oddalające się po klatce schodowej. W głowie miałam mętlik: poczucie winy mieszało się z ulgą. Tak wyglądała nasza relacja od kilku miesięcy – żadnych telefonów, żadnych wizyt, żadnego kontaktu. Kompletna cisza.

Może brzmi to okrutnie. Ale tylko dla tych, którzy nie znają całej prawdy. Marta była moją młodszą siostrą, oczkiem w głowie naszej mamy. Od dziecka czułam się za nią odpowiedzialna – to ja tłumaczyłam jej zadania domowe, to ja broniłam jej przed koleżankami w szkole, to ja wyciągałam ją z kłopotów, kiedy po raz kolejny coś przeskrobała. Mama zawsze powtarzała: „Jesteś starsza, musisz jej pomagać”.

Ale dorosłość nie zmieniła niczego. Marta nigdy nie nauczyła się radzić sobie sama. Najpierw były drobne przysługi: „Pożycz mi bluzkę na imprezę”, „Zawieź mnie na uczelnię”, „Pomóż mi napisać CV”. Potem przyszły poważniejsze sprawy: „Mogę u ciebie przenocować? Pokłóciłam się z chłopakiem”, „Pożycz mi pieniądze, oddam za tydzień”. Nigdy nie oddawała.

Kiedy wyszłam za mąż i urodziłam dzieci, myślałam, że Marta w końcu się usamodzielni. Ale ona tylko zmieniła taktykę. Zaczęła przychodzić coraz częściej – niby na kawę, ale zawsze z problemem. A to straciła pracę, a to pokłóciła się z kolejnym partnerem, a to miała „doła” i nie mogła spać po nocach. Siedziała u mnie godzinami, opowiadając o swoich nieszczęściach, podczas gdy ja próbowałam ogarnąć dom, dzieci i własne życie.

Mój mąż, Tomek, początkowo był wyrozumiały. „To twoja siostra”, mówił. Ale z czasem zaczął się denerwować. „Ona cię wykorzystuje”, powtarzał coraz częściej. „Nie widzisz tego? Przychodzi tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebuje”.

Wiedziałam, że ma rację. Ale jak miałam odmówić własnej siostrze? Przecież rodzina to rodzina…

Pewnego dnia Marta przyszła zapłakana jak nigdy wcześniej. „Muszę u ciebie zamieszkać”, powiedziała bez ogródek. „Adam mnie wyrzucił. Nie mam dokąd pójść”.

Zgodziłam się – bo jak mogłam inaczej? Przez dwa tygodnie mieszkała na naszym rozkładanym łóżku w salonie. Dzieci były zachwycone ciocią, ale Tomek chodził naburmuszony i coraz częściej wychodził z domu pod byle pretekstem.

Marta nie szukała pracy, nie pomagała w domu, całymi dniami oglądała seriale albo spała do południa. Kiedy próbowałam z nią rozmawiać o przyszłości, obrażała się albo zaczynała płakać.

Pewnego wieczoru usiedliśmy z Tomkiem w kuchni.
– Nie dam już rady – powiedział cicho. – Albo ona się wyprowadza, albo ja.

To był moment przełomowy. Po raz pierwszy poczułam gniew na Martę – prawdziwy gniew, nie tylko irytację czy zmęczenie. Zrozumiałam, że przez lata pozwalałam jej przekraczać moje granice.

Następnego dnia powiedziałam Marcie, że musi znaleźć sobie inne miejsce.
– Jak możesz być taka okrutna? – krzyczała. – Jesteś moją siostrą! Zawsze mogłam na ciebie liczyć!
– Właśnie dlatego musisz dorosnąć – odpowiedziałam drżącym głosem.

Wyprowadziła się obrażona i przez kilka tygodni nie dawała znaku życia. Potem zaczęły się telefony – najpierw prośby o pomoc („Pożycz mi pieniądze”, „Załatw mi pracę”), potem groźby („Powiem mamie, jaka jesteś naprawdę”), aż w końcu cisza.

Od tamtej pory nie otwieram jej drzwi. Nie odbieram telefonów. Nie wiem nawet dokładnie, gdzie teraz mieszka.

Czasem budzę się w nocy z poczuciem winy. Może powinnam była być bardziej cierpliwa? Może rodzina to naprawdę świętość i powinnam była poświęcić więcej?

Ale potem patrzę na swoje dzieci i męża i wiem, że zrobiłam dobrze. Że czasem trzeba postawić granicę – nawet jeśli boli.

Czy więzy krwi naprawdę zobowiązują nas do poświęceń bez końca? Czy mamy prawo wybrać siebie zamiast rodziny? Czasem sama nie znam odpowiedzi…