Przez 30 lat byłam żoną i matką. Teraz muszę nauczyć się żyć na nowo – i po raz pierwszy być tylko sobą
– Naprawdę to robisz? – zapytałam cicho, patrząc na Piotra, który z wysiłkiem dźwigał ostatni karton do samochodu. Nie odpowiedział. Tylko spojrzał na mnie przez ramię – tym wzrokiem, który kiedyś był pełen czułości, a teraz był pusty jak mieszkanie po przeprowadzce. Usłyszałam trzask drzwi od garażu, potem szuranie kluczy i wreszcie ciszę.
Stałam w progu, ściskając w dłoni kubek z zimną już kawą. Przez chwilę miałam wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę – że zaraz Piotr wróci, powie, że to był głupi żart, że przecież nie można tak po prostu wyjść po trzydziestu latach. Ale nie wrócił. Zamiast tego usłyszałam odjeżdżający samochód i poczułam… pustkę. Nie rozpacz, nie panikę, nawet nie złość. Po prostu pustkę, jakby ktoś w końcu zamknął za mną drzwi, przez które bałam się przejść przez trzy dekady.
Mam 58 lat. Przez trzydzieści byłam „żoną Piotra”, „mamą Kasi i Michała”, „tą od ciasta drożdżowego na szkolne kiermasze”. Zawsze w tle, zawsze na drugim planie. Kiedy dzieci wyjechały na studia, a Piotr coraz częściej zostawał dłużej w pracy albo wyjeżdżał „na delegacje”, zaczęłam czuć, że coś się zmienia. Ale nie chciałam tego widzieć. Wolałam udawać, że wszystko jest jak dawniej – że jeszcze kiedyś usiądziemy razem przy stole i będziemy się śmiać z głupich żartów Michała.
– Mamo, nie przesadzaj – powiedziała Kasia przez telefon, kiedy zadzwoniłam do niej tego wieczoru. – Tata jest dorosły, ty też. Może to wam wyjdzie na dobre? – Jej głos był chłodny, rzeczowy. Zawsze była silna, niezależna. Może za bardzo? Michał nawet nie odebrał telefonu. Przysłał tylko SMS-a: „Trzymaj się, mamo”.
Przez pierwsze dni chodziłam po domu jak duch. Otwierałam szafki, przestawiałam talerze, układałam ręczniki w łazience według kolorów. Wszystko po to, żeby nie myśleć. Ale myśli wracały – nachalne, bolesne pytania: Kim jestem bez Piotra? Co zrobiłam źle? Czy mogłam coś zmienić?
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Basia – moja przyjaciółka jeszcze z liceum.
– Słyszałam… – zaczęła ostrożnie. – Może wpadniesz do mnie na herbatę? Pogadamy.
Nie chciałam wychodzić z domu. Bałam się ludzi, ich współczucia i pytań. Ale Basia była uparta.
– Nie możesz tak siedzieć sama. Wiesz co? Przyjadę po ciebie.
Siedziałyśmy potem u niej w kuchni, piłyśmy malinową herbatę i jadłyśmy sernik z rodzynkami.
– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałam w końcu. – Że nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Przez tyle lat wszystko było dla kogoś: dla dzieci, dla Piotra… Nawet siebie nie znam.
Basia uśmiechnęła się smutno.
– To może czas się poznać?
Zaczęłam powoli wychodzić z domu. Najpierw na krótkie spacery po parku, potem do biblioteki. Kupiłam sobie notes i zaczęłam zapisywać rzeczy, które kiedyś lubiłam robić: czytać powieści kryminalne, piec chleb, słuchać starego Perfectu. Próbowałam wrócić do tych drobnych przyjemności, ale wszystko wydawało się jakieś obce.
Pewnego dnia spotkałam w sklepie panią Zofię z sąsiedztwa.
– Ojej, pani Aniu! Jak się pani trzyma? – zapytała z troską.
– Dziękuję, jakoś sobie radzę – odpowiedziałam wymijająco.
– Wie pani… ja też zostałam sama parę lat temu. Na początku myślałam, że to koniec świata. A potem odkryłam, że można żyć inaczej. Nawet lepiej!
Zastanowiło mnie to. Czy naprawdę można żyć lepiej po takim rozstaniu? Czy to tylko puste słowa?
Tymczasem relacje z dziećmi stawały się coraz trudniejsze. Kasia była zajęta pracą i swoim narzeczonym Pawłem; Michał mieszkał za granicą i kontaktował się rzadko.
– Mamo, musisz zacząć żyć swoim życiem – powtarzała Kasia podczas naszych krótkich rozmów przez telefon.
Ale jak to zrobić? Jak zacząć żyć swoim życiem, kiedy przez tyle lat żyło się dla innych?
Któregoś dnia znalazłam w szufladzie stare zdjęcia: Piotr z dziećmi na plaży w Jastarni; ja z Kasią na rowerach; Michał z pierwszym świadectwem z czerwonym paskiem. Patrzyłam na te zdjęcia i płakałam – nie tylko za tym, co straciłam, ale też za sobą sprzed lat: uśmiechniętą, pełną energii kobietą, która wierzyła, że wszystko będzie dobrze.
Zadzwoniłam do Piotra.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko naszego dawnego domu.
– Aniu… – zaczął niepewnie.
– Nie chcę już rozmawiać o przeszłości – przerwałam mu. – Chcę wiedzieć tylko jedno: czy kiedykolwiek mnie kochałeś?
Piotr spuścił wzrok.
– Kochałem… Ale potem wszystko się zmieniło. Ty się zmieniłaś. Ja też.
– A dzieci? One też się zmieniły?
– Dzieci są dorosłe. Mają swoje życie.
Wyszłam z tej kawiarni lżejsza o kilka kilogramów żalu. Zrozumiałam, że nie mogę już budować swojego życia na wspomnieniach i pretensjach.
Zaczęłam szukać pracy – nie dla pieniędzy (choć te też były potrzebne), ale żeby poczuć się potrzebna. Znalazłam ogłoszenie o wolontariacie w domu opieki dla seniorów. Poszłam tam z duszą na ramieniu.
Pierwszego dnia poznałam pana Stefana – byłego nauczyciela historii.
– Pani tu nowa? – zapytał z uśmiechem.
– Tak… Ania jestem.
– To dobrze, że pani przyszła. Tu czasem jest bardzo cicho…
Rozmowy z pensjonariuszami były jak balsam na moją duszę. Słuchałam ich historii o wojnie, miłościach sprzed lat, rodzinnych dramatach i małych radościach codzienności. Zrozumiałam wtedy, że każdy niesie swój ciężar – i każdy może znaleźć w sobie siłę, żeby go unieść.
Po kilku miesiącach poczułam się pewniej. Zapisałam się na kurs komputerowy dla seniorów (choć bardzo się tego bałam) i zaczęłam pisać bloga o swoim nowym życiu.
Pierwszy wpis zaczęłam słowami: „Mam 58 lat i uczę się żyć od nowa”.
Odzew był niesamowity – pisały do mnie kobiety z całej Polski: samotne matki, rozwódki, wdowy… Wszystkie czuły to samo: lęk przed samotnością i nadzieję na nowy początek.
Pewnego dnia zadzwoniła Kasia:
– Mamo… czy mogę przyjechać na weekend?
Przyjechała sama; Paweł został w Warszawie.
Siedziałyśmy wieczorem przy stole i nagle Kasia zaczęła płakać.
– Boję się… Boję się być taka jak ty…
Zaskoczyła mnie tym wyznaniem.
– Taka jak ja? Jaka?
– Taka… samotna. Bezradna.
Objęłam ją mocno.
– Kasiu… Ja też się bałam. Ale wiesz co? Samotność nie musi być końcem świata. Możesz nauczyć się być szczęśliwa sama ze sobą.
Po tym weekendzie nasze relacje zaczęły się zmieniać. Kasia częściej dzwoniła; Michał przysłał mi bilet lotniczy do Londynu („Mamo, musisz zobaczyć mój świat!”). Zaczęliśmy budować nowe więzi – już nie jako „rodzina Piotra”, ale jako ludzie ze swoimi historiami i marzeniami.
Czasem jeszcze budzę się w nocy i czuję tę pustkę obok siebie w łóżku. Ale już się jej nie boję. Wiem, że mogę być tylko sobą – Anią, kobietą po przejściach, która uczy się kochać siebie na nowo.
Czy można naprawdę zacząć od nowa po pięćdziesiątce? Czy samotność to przekleństwo czy szansa? Ciekawa jestem waszych historii…