Po śmierci ojca wyrzuciłem jego partnerkę z domu: czy naprawdę jestem potworem?
– Nie masz prawa mnie wyrzucać! – krzyknęła pani Halina, stojąc w progu salonu, trzymając w rękach zdjęcie mojego ojca. Jej głos drżał, a w oczach widziałem łzy. Przez chwilę poczułem ukłucie winy, ale zaraz potem przypomniałem sobie wszystkie te lata, kiedy czułem się obcy we własnym domu.
Ojciec zmarł dwa tygodnie temu. Zawał. Siedziałem wtedy w swoim mieszkaniu w Warszawie, kiedy zadzwoniła ciotka Basia: „Tomek, tata nie żyje”. Słowa rozlały się po mnie jak zimna woda. Przez chwilę nie mogłem oddychać. Wróciły wspomnienia – mama, która odeszła na raka, kiedy miałem dziesięć lat. Ojciec był wtedy dla mnie wszystkim. Ale potem pojawiła się ona – Halina.
Miałem czternaście lat, kiedy ojciec przyprowadził ją do naszego mieszkania w Łodzi. „Tomek, poznaj Halinę. Od dziś będzie z nami mieszkać.” Nie pytał mnie o zdanie. Nie pytał nigdy. Halina była miła, ale nigdy nie była moją matką. Próbowała się zbliżyć, gotowała mi obiady, kupowała prezenty na urodziny. Ale ja byłem zamknięty jak w skorupie. Czułem się zdradzony przez ojca, jakby chciał wymazać mamę z naszego życia.
Przez lata nasza relacja była chłodna. Ojciec był szczęśliwy z Haliną – widziałem to. Ale ja nie potrafiłem jej zaakceptować. Kiedy wyjechałem na studia do Warszawy, odwiedzałem ich coraz rzadziej. Telefonowałem tylko na święta i urodziny ojca. Halina czasem odbierała telefon, pytała co u mnie, ale odpowiadałem zdawkowo.
Po śmierci ojca wróciłem do Łodzi tylko dlatego, że musiałem zająć się formalnościami. Testament był jasny – dom należy do mnie. Halina nie miała żadnych praw do nieruchomości. Przez piętnaście lat mieszkała tu z moim ojcem, ale nigdy się nie pobrali. Ojciec mówił mi kiedyś: „Nie chcę komplikować spraw spadkowych”.
Kiedy powiedziałem Halinie, że musi się wyprowadzić, spojrzała na mnie jak na obcego człowieka.
– Tomek… gdzie ja pójdę? Nie mam nikogo…
– Przykro mi – odpowiedziałem chłodno. – To mój dom.
Wiedziałem, że rodzina będzie miała mi to za złe. Ciotka Basia zadzwoniła tego samego wieczoru:
– Tomek, co ty wyprawiasz? Halina była z twoim ojcem przez tyle lat! To jej dom!
– To mój dom – powtórzyłem uparcie.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą. Halina chodziła po pokojach cicho jak duch, zbierając swoje rzeczy do kartonów. Czasem słyszałem jej cichy płacz za drzwiami sypialni ojca. Unikałem jej wzroku.
Wieczorami siedziałem sam w kuchni i patrzyłem na stare zdjęcia mamy. Zastanawiałem się, czy byłaby dumna z tego, kim się stałem. Czy rozumiałaby moją decyzję? Czy może uznałaby mnie za bezdusznego egoistę?
Pewnego dnia przyszedł do mnie kuzyn Marek.
– Tomek, serio chcesz ją wyrzucić na bruk? Przecież ona nie ma dokąd pójść!
– To nie moja sprawa – odpowiedziałem twardo. – To nie jest moja rodzina.
– Ale była rodziną twojego ojca! – krzyknął Marek i wyszedł trzaskając drzwiami.
Zacząłem się zastanawiać: czy naprawdę jestem potworem? Przecież Halina nigdy mnie nie skrzywdziła. Była dla ojca dobra. Ale ja przez te wszystkie lata czułem się jak intruz we własnym domu. Czy to wystarczający powód, żeby teraz być bezlitosnym?
Ostatniego dnia przed jej wyprowadzką spotkaliśmy się w kuchni.
– Tomek… – zaczęła cicho Halina – Wiem, że nigdy mnie nie zaakceptowałeś. Ale kochałam twojego ojca i starałam się być dla was rodziną.
Nie odpowiedziałem. Patrzyłem przez okno na szare bloki i czułem narastający żal.
– Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz – dodała i wyszła z kuchni.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, poczułem pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Dom był mój – ale czy naprawdę był domem?
Teraz siedzę tu sam i zastanawiam się: czy miałem prawo postąpić tak z kobietą, która przez piętnaście lat była częścią życia mojego ojca? Czy lojalność wobec pamięci mamy usprawiedliwia moją decyzję? A może po prostu nie potrafię wybaczyć ani sobie, ani ojcu?
Czy naprawdę jestem potworem? A może każdy z nas nosi w sobie cień żalu i gniewu, którego nie potrafi pokonać?