Ostatni List Matki: Rodzinne Rozliczenia w Cieniu Sprzedaży Domu
– Naprawdę myślicie, że jestem tu tylko po to, żeby gotować wam rosół w niedzielę? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Stałam przy kuchennym stole, a naprzeciwko mnie siedzieli: Marta, najstarsza córka, z wiecznie zaciśniętymi ustami; Tomek, który nawet teraz zerkał na telefon; i najmłodsza, Ania, z oczami spuszczonymi w blat.
– Mamo, przecież wiesz, że mamy swoje życie – mruknęła Marta, nie podnosząc wzroku znad filiżanki kawy.
– A ja nie mam? – odpowiedziałam ostrzej, niż zamierzałam. – Od lat wszystko kręci się wokół was. Wasze dzieci, wasze kredyty, wasze problemy. A ja? Kiedy ostatnio ktoś zapytał mnie, jak się czuję?
Cisza. Nawet zegar na ścianie jakby przestał tykać.
Wzięłam głęboki oddech. – Jeśli nic się nie zmieni, sprzedam dom. Przeprowadzę się do spokojnego miejsca. Może do tego nowego domu seniora pod miastem. Przynajmniej tam ktoś zapyta mnie o zdrowie.
Tomek w końcu oderwał wzrok od ekranu. – Żartujesz chyba? To nasz dom!
– Wasz? – uśmiechnęłam się gorzko. – Kiedy ostatnio tu byliście poza świętami? Kto pomaga mi w ogrodzie? Kto pamięta o moich urodzinach?
Ania zaczęła płakać cicho. Marta zacisnęła pięści.
– Nie możesz nam tego zrobić – powiedziała przez zęby. – To dom taty…
Zabolało. Oczywiście, zawsze chodziło o tatę. Odkąd zmarł pięć lat temu, wszystko się rozpadło. Ja zostałam sama z pustką i wspomnieniami.
Wyszłam do ogrodu, zostawiając ich z szumem własnych myśli. Pachniały piwonie, które sadziłam z mężem jeszcze przed narodzinami Marty. Każdy krzak to inna historia: pierwsze kroki Tomka, śmiech Ani pod jabłonią…
Wieczorem przyszła Ania. Usiadła obok mnie na werandzie.
– Mamo… przepraszam. Wiem, że powinnam częściej dzwonić. Ale… boję się. Boję się patrzeć na ciebie taką smutną.
Objęłam ją mocno.
– Ja też się boję, kochanie. Boję się zostać sama.
Następnego dnia Tomek przyszedł z narzędziami i bez słowa naprawił skrzypiącą furtkę. Marta zadzwoniła wieczorem: „Może przyjadę w sobotę? Zrobię ci zakupy.”
Ale to nie było takie proste. W kolejnych tygodniach atmosfera była napięta jak struna. Każda rozmowa kończyła się pretensjami lub milczeniem. Czułam się winna i jednocześnie wściekła na siebie za to poczucie winy.
Pewnego dnia znalazłam stary list od męża. Pisał: „Zosiu, nie pozwól dzieciom zapomnieć, skąd pochodzą.”
Zebrałam ich wszystkich jeszcze raz.
– Nie chcę was szantażować – zaczęłam cicho. – Ale nie mogę być tylko tłem dla waszego życia. Potrzebuję was tak samo, jak wy kiedyś potrzebowaliście mnie.
Marta spojrzała mi prosto w oczy.
– Mamo… ja nie umiem być blisko. Po śmierci taty zamknęłam się w sobie. Ale nie chcę cię stracić.
Tomek spuścił głowę.
– Myślałem, że jak będę ci wysyłał pieniądze na rachunki, to wystarczy…
Ania ścisnęła moją dłoń.
– Spróbujmy jeszcze raz być rodziną.
Od tamtej pory zaczęliśmy spotykać się co tydzień – nie tylko na święta czy urodziny. Czasem było niezręcznie, czasem bolało bardziej niż samotność. Ale powoli uczyliśmy się siebie na nowo.
Któregoś dnia Marta przyniosła stare albumy ze zdjęciami.
– Pamiętasz ten dzień nad jeziorem? – zapytała z uśmiechem przez łzy.
Patrzyłam na swoje dzieci i czułam wdzięczność pomieszaną z żalem za stracony czas.
Dom został w rodzinie. Ale ważniejsze było to, że odzyskaliśmy siebie nawzajem.
Czasem zastanawiam się: czy musiałam postawić wszystko na ostrzu noża, żeby przypomnieć im o miłości? Czy każda matka musi kiedyś wykrzyczeć swoje samotne „dość”, żeby jej głos został usłyszany?
A wy? Czy potraficie usłyszeć swoich bliskich zanim będzie za późno?