Ostatni List do Siostry: Historia Małego Bartka i Rodzinnej Tajemnicy
– Bartek, zostaw ją w spokoju! – krzyknęła mama z kuchni, kiedy po raz kolejny próbowałem rozśmieszyć Zosię, moją młodszą siostrę. Miała wtedy niecałe dwa lata, a ja sześć. Zosia była moim oczkiem w głowie. Kiedy płakała, tuliłem ją najmocniej, jak potrafiłem. Kiedy się śmiała, świat wydawał się lepszy. Ale tego dnia śmiech nie chciał przyjść.
Pamiętam, jak siedzieliśmy razem na podłodze w naszym małym pokoju na warszawskim Bródnie. Za oknem padał deszcz, a mama krzątała się nerwowo w kuchni. Tata wrócił późno z pracy i nawet nie spojrzał w naszą stronę. W domu narastało napięcie, którego wtedy jeszcze nie rozumiałem.
– Bartek, możesz mi podać pieluchę? – zapytała mama zmęczonym głosem.
– Jasne, mamo – odpowiedziałem i pobiegłem do łazienki.
Zosia była chora. Miała wysoką gorączkę już trzeci dzień z rzędu. Mama dzwoniła do lekarza, tata przeklinał pod nosem rachunki za leki. Ja siedziałem przy łóżeczku Zosi i szeptałem jej do ucha bajki, które sam wymyślałem.
W nocy usłyszałem krzyk mamy. Zerwałem się z łóżka i pobiegłem do pokoju Zosi. Leżała nieruchomo, a mama trzęsącymi się rękami próbowała ją obudzić.
– Zosiu! Zosiu! Proszę…
Tata wbiegł do pokoju i przez chwilę patrzył na nas wszystkich bez słowa. Potem chwycił telefon i zadzwonił po pogotowie. Ja stałem jak sparaliżowany, patrząc na bladą twarz mojej siostry.
Karetka przyjechała szybko, ale dla Zosi było już za późno.
Nie rozumiałem wtedy, co się stało. Widziałem tylko łzy mamy i kamienną twarz taty. W domu zrobiło się cicho jak nigdy wcześniej. Mama przestała gotować obiady, tata coraz częściej znikał na całe dnie.
Pogrzeb był dla mnie czymś surrealistycznym. Mała biała trumienka, kwiaty i mnóstwo dorosłych płaczących ludzi. Mama trzymała mnie za rękę tak mocno, że aż bolało. Tata stał z boku i patrzył gdzieś w dal.
Po wszystkim wróciliśmy do pustego mieszkania. Mama zamknęła się w pokoju Zosi i nie wychodziła przez kilka dni. Tata pił coraz więcej piwa i coraz częściej krzyczał na mnie bez powodu.
Pewnej nocy usłyszałem ich kłótnię:
– To twoja wina! Powinnaś była wcześniej pójść do lekarza!
– A ty? Gdzie byłeś? Pracowałeś czy piłeś z kolegami?!
– Przestań! Nie wytrzymam tego dłużej!
Zacząłem bać się zasypiać. Każdy dźwięk wydawał mi się groźny. Tęskniłem za Zosią tak bardzo, że czasem czułem jej obecność obok siebie.
Któregoś dnia znalazłem pod poduszką list napisany dziecięcym pismem:
„Bartku, nie martw się o mnie. Jestem tuż obok i zawsze będę cię chronić. Kocham cię – Zosia”.
Nie wiem, czy to był sen, czy może mama chciała mnie pocieszyć. Ale ten list stał się moim talizmanem.
Z czasem zaczęły wychodzić na jaw rodzinne sekrety. Podsłuchałem rozmowę babci z mamą:
– Gdybyś tylko powiedziała lekarzowi o tej chorobie w rodzinie…
– Bałam się… Nie chciałam, żeby Bartek też był chory…
Zrozumiałem wtedy, że śmierć Zosi to nie tylko przypadek czy pech. To była mieszanka strachu, niewiedzy i milczenia.
W szkole dzieci zaczęły mnie unikać. „To ten, co mu siostra umarła” – szeptali za moimi plecami. Nauczycielka próbowała ze mną rozmawiać, ale ja zamykałem się w sobie coraz bardziej.
Mama zaczęła chodzić na terapię. Tata wyprowadził się do innego miasta. Nasza rodzina rozpadła się na kawałki.
Dziś mam dwadzieścia lat i wciąż wracam myślami do tamtego dnia. Często zastanawiam się, czy można było zrobić coś inaczej. Czy gdybyśmy rozmawiali otwarcie o chorobach w rodzinie, Zosia by żyła? Czy gdyby rodzice mniej się bali prawdy, nasze życie wyglądałoby inaczej?
Patrzę na zdjęcie Zosi stojące na moim biurku i pytam sam siebie: ile jeszcze rodzin musi milczeć z lęku przed tym, co powiedzą inni? Czy warto ukrywać prawdę przed najbliższymi – nawet jeśli jest bolesna?