Opieka nad dziadkiem: Miłość, frustracja i poczucie winy, które mnie nie opuszcza

– Znowu? – szepczę przez zaciśnięte zęby, kiedy słyszę dzwonek przy łóżku dziadka. Jest trzecia w nocy. Wstaję po omacku, potykając się o własne kapcie, i idę do jego pokoju.

– Kasiu, przepraszam, że budzę… – mówi cicho, patrząc na mnie tymi swoimi wyblakłymi oczami. – Ale muszę do łazienki.

Pomagam mu usiąść, podtrzymuję go pod ramieniem. Jego ciało jest lekkie jak piórko, ale każda czynność wymaga ode mnie pełnej koncentracji. W powietrzu czuć zapach leków i starego drewna. Kiedy wracamy do łóżka, dziadek ściska moją dłoń.

– Dziękuję, Kasiu. Wiem, że ci ciężko.

Nie odpowiadam. Boję się, że jeśli otworzę usta, powiem coś, czego będę żałować. Zamiast tego głaszczę go po głowie i wychodzę z pokoju. Siadam na schodach i zaczynam płakać. Cicho, żeby nikt nie usłyszał.

Mieszkamy razem od roku, odkąd dziadek upadł na schodach w swoim mieszkaniu na Pradze. Mama mieszka w Niemczech, tata nie żyje od pięciu lat. Zostałam tylko ja – wnuczka, która zawsze była „tą odpowiedzialną”. Mam 32 lata, pracuję zdalnie jako graficzka, ale od kiedy dziadek jest u mnie, wszystko inne zeszło na dalszy plan.

Rano budzę się zmęczona jak po całonocnej imprezie. Dziadek śpi, a ja próbuję złapać chwilę dla siebie – kawa, szybki prysznic, kilka maili do klientów. Ale już o dziewiątej zaczyna się codzienny rytuał: śniadanie (owsianka z jabłkiem), leki (cała garść), zmiana pampersa, rehabilitacja (kilka ćwiczeń na łóżku). Czasem przychodzi pielęgniarka środowiskowa, ale to tylko dwie godziny w tygodniu.

Najgorsze są wieczory. Dziadek staje się niespokojny, pyta o babcię (nie żyje od dziesięciu lat), czasem nie poznaje mnie albo mówi do mnie „Marysiu”, jak do swojej córki – mojej mamy. Wtedy czuję się jak duch we własnym domu.

– Kasiu, a gdzie jest mój zegarek? – pyta któregoś dnia z niepokojem.
– Leży na szafce, dziadku. Tak jak zawsze.
– Aha… – patrzy na mnie niepewnie. – Przepraszam, że sprawiam ci tyle kłopotu.

Chciałabym powiedzieć: „To żaden kłopot”, ale nie potrafię już kłamać. Jestem wykończona. Mam żal do mamy, że zostawiła mnie z tym wszystkim. Mam żal do siebie, że nie potrafię być bardziej cierpliwa.

Czasem dzwonię do przyjaciółki:

– Nie daję rady – mówię przez łzy.
– Może oddaj go do domu opieki? – pyta Magda.
– Nie mogę… Obiecałam babci przed śmiercią, że się nim zaopiekuję.
– Ale co z tobą?

Co ze mną? Odkąd opiekuję się dziadkiem, moje życie toczy się wokół jego potrzeb. Spotkania ze znajomymi? Zapomniałam już, jak to jest wyjść na kawę bez poczucia winy. Związek? Mój chłopak odszedł po trzech miesiącach tej „nowej rzeczywistości”.

Czasem mam ochotę wyjść i nie wracać. Ale potem patrzę na dziadka – jak zasypia z moją dłonią w swojej – i czuję coś na kształt miłości i rozpaczy jednocześnie.

Najbardziej boli mnie to poczucie winy. Że jestem zła na niego za coś, na co nie ma wpływu. Że czasem krzyknę albo trzaskam drzwiami. Że marzę o tym, żeby to wszystko już się skończyło.

Pewnego dnia przychodzi mama z Niemiec. Siedzimy w kuchni przy herbacie.

– Kasiu… Wiem, że ci ciężko. Może powinnam była tu być…
– Może powinnaś – odpowiadam ostro.
– Przepraszam.

Cisza między nami jest gęsta jak kisiel. Mama patrzy na mnie ze łzami w oczach.

– Nie chcę cię zostawiać samej – mówi cicho.
– Ale i tak wyjedziesz za tydzień – rzucam gorzko.

Wiem, że nie powinnam jej obwiniać. Ale nie umiem inaczej. Czuję się jak w pułapce: kocham dziadka i chcę mu pomóc, ale jednocześnie mam żal do całego świata.

Kilka dni później dziadek ma gorączkę. Wzywam karetkę. W szpitalu lekarz mówi:

– Stan ciężki, proszę być przygotowaną na wszystko.

Siedzę przy jego łóżku całą noc. Trzymam go za rękę i modlę się w myślach: żeby nie cierpiał, żeby wiedział, że go kocham… Ale też – żeby to już się skończyło. I znów ogarnia mnie poczucie winy za te myśli.

Dziadek wraca do domu po tygodniu. Jest jeszcze słabszy niż wcześniej. Teraz już prawie nie mówi. Czasem tylko patrzy na mnie i lekko się uśmiecha.

Któregoś ranka budzę się i czuję ciszę inną niż zwykle. Idę do jego pokoju – dziadek leży spokojnie, z zamkniętymi oczami. Już nie oddycha.

Siadam przy nim i płaczę długo – z ulgi i ze smutku jednocześnie. Bo wiem, że zrobiłam wszystko, co mogłam… ale czy wystarczająco dobrze?

Czasem zastanawiam się: czy można kochać kogoś i jednocześnie mieć dość? Czy jestem złą wnuczką, bo czułam ulgę? Jak wy radzicie sobie z opieką nad bliskimi? Czy poczucie winy kiedyś mija?