Oddałam synowi rodzinny dom, żeby mógł się usamodzielnić. Teraz coraz częściej zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam

– Mamo, nie możesz ciągle wszystkiego kontrolować! – głos Pawła odbił się echem w pustym salonie, w którym jeszcze niedawno rozbrzmiewał śmiech dzieci. Stałam przy oknie, patrząc na ogród, gdzie kiedyś Paweł biegał z piłką, a ja z mężem piliśmy kawę na tarasie. Teraz ogród był zaniedbany, a dom – choć pełen wspomnień – wydawał się obcy.

Wzięłam głęboki oddech. – Ja tylko chcę, żebyś był szczęśliwy – odpowiedziałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu. Paweł przewrócił oczami i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z ciszą i wspomnieniami.

Oddałam mu dom rok temu. Po śmierci męża długo nie mogłam się pozbierać. Każdy kąt przypominał mi o naszej wspólnej historii: ślady dziecięcych rączek na ścianie w kuchni, wyblakłe zdjęcia na komodzie, zapach starego drewna. Ale Paweł dorastał, miał już trzydzieści lat i ciągle mieszkał z nami. Jego narzeczona, Ania, coraz częściej sugerowała, że powinni mieć własną przestrzeń. W końcu podjęłam decyzję: przepiszę dom na Pawła.

Początkowo wydawało się, że to najlepsze rozwiązanie. Paweł był szczęśliwy, Ania urządzała pokoje po swojemu. Ja wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Było cicho, spokojnie… i przeraźliwie pusto. Każdego ranka budziłam się z myślą: „Czy to już wszystko? Czy naprawdę jestem tylko matką, która oddała wszystko swoim dzieciom?”

Z czasem zaczęły pojawiać się problemy. Paweł coraz rzadziej dzwonił. Kiedy przyjeżdżałam do domu po jakieś rzeczy, czułam się jak intruz. Ania patrzyła na mnie z dystansem.

– Mamo, nie możesz tak po prostu wpadać bez zapowiedzi – powiedział Paweł pewnego dnia, kiedy przyszłam odebrać stare książki.

– Przecież to mój dom… – zaczęłam niepewnie.

– Już nie – uciął krótko.

Wyszłam wtedy na ogród i usiadłam na ławce pod jabłonią. Pamiętałam, jak sadziliśmy to drzewo razem z mężem w dniu narodzin Pawła. Teraz jabłoń była stara i pochylona, a ja czułam się tak samo – niepotrzebna i zapomniana.

Zaczęły się plotki w rodzinie. Moja siostra Basia zadzwoniła któregoś wieczoru:

– Słyszałam, że oddałaś dom Pawłowi. Nie boisz się, że cię zostawią na lodzie?

– To mój syn – odpowiedziałam z przekonaniem, choć w środku czułam niepokój.

– Dzieci są różne… – mruknęła Basia. – Pamiętaj o sobie.

Ale ja nie umiałam myśleć o sobie. Całe życie byłam dla innych: dla męża, dla dzieci, dla rodziców. Teraz zostałam sama i nie wiedziałam, kim jestem.

Z czasem relacje z Pawłem stawały się coraz chłodniejsze. Kiedy zaprosiłam ich na obiad do mojego nowego mieszkania, Ania przyszła sama.

– Paweł miał coś ważnego do załatwienia – powiedziała bez przekonania.

Siedziałyśmy przy stole w niezręcznej ciszy. Próbowałam rozmawiać o pracy Ani, o jej planach na przyszłość, ale czułam mur między nami.

– Wie pani… – zaczęła nagle Ania – Paweł bardzo się denerwuje tą całą sytuacją. On chciałby mieć trochę spokoju.

– Przepraszam… Nie chciałam nikomu przeszkadzać – odpowiedziałam drżącym głosem.

Po jej wyjściu długo siedziałam w fotelu, patrząc w okno na ciemniejące niebo. Czułam się jak gość we własnym życiu.

Wkrótce potem dowiedziałam się od sąsiadki, że Paweł planuje sprzedać dom. Nie chciałam wierzyć. Zadzwoniłam do niego od razu.

– To prawda? Chcesz sprzedać dom?

– Mamo… To nasza decyzja z Anią. Potrzebujemy pieniędzy na nowe mieszkanie bliżej centrum.

– Ale to dom twojego dzieciństwa! Nasza historia…

– Mamo! To tylko budynek! Przestań żyć przeszłością!

Rozłączył się bez słowa pożegnania. Siedziałam długo z telefonem w ręku, nie mogąc powstrzymać łez.

Przez kolejne tygodnie próbowałam rozmawiać z Pawłem. Bez skutku. Unikał mnie, nie odbierał telefonów. Czułam się zdradzona przez własne dziecko.

W końcu zadzwoniła do mnie agentka nieruchomości:

– Dzień dobry pani Zofio, jestem umówiona z państwa synem na oglądanie domu jutro o 17:00. Czy będzie pani obecna?

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie kłębiły mi się myśli: czy powinnam tam być? Czy mam jeszcze prawo decydować?

Poszłam następnego dnia pod dom. Stałam po drugiej stronie ulicy i patrzyłam, jak obcy ludzie przechadzają się po ogrodzie, zaglądają do okien, oceniają każdy kąt naszego życia.

Wróciłam do mieszkania i przez kilka dni nie wychodziłam z łóżka. Basia przyjechała do mnie z zakupami.

– Zosiu… Musisz zacząć myśleć o sobie. Masz prawo być szczęśliwa.

– Ale jak? Całe życie byłam matką i żoną… Teraz nie mam nic.

Basia objęła mnie mocno.

– Masz mnie. Masz siebie. I masz prawo do nowego początku.

Zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów, poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji. Rozmawiałyśmy godzinami o dzieciach, o samotności, o tym, jak trudno pogodzić się ze zmianami.

Pewnego dnia spotkałam Pawła przypadkiem w sklepie spożywczym. Był zmęczony i rozdrażniony.

– Cześć mamo – powiedział cicho.

– Cześć synku…

Staliśmy chwilę w milczeniu między półkami z makaronem a konserwami.

– Przepraszam… – wyszeptał nagle Paweł – Nie chciałem cię zranić.

Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam w nich chłopca sprzed lat – zagubionego i przestraszonego.

– Wiem… Ale boli mnie to wszystko – odpowiedziałam szczerze.

Paweł spuścił wzrok.

– Chciałem dobrze… Chciałem być samodzielny…

– Wiem synku… Ale czasem trzeba pamiętać o tych, którzy nas kochają.

Po tym spotkaniu nasze relacje zaczęły się powoli odbudowywać. Dom został sprzedany, ale Paweł zaczął częściej dzwonić, odwiedzać mnie z Anią. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: dom to nie tylko ściany i meble. To ludzie i wspomnienia, które nosimy w sercu.

Czasem jednak budzę się w nocy i pytam samą siebie: czy naprawdę dobrze zrobiłam? Czy można oddać wszystko dla szczęścia dziecka i nie stracić siebie? Może wy mi powiecie… Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną?