Oddałam klucz teściowej i straciłam swój dom – czy można odzyskać granice w rodzinie?
– Znowu była tu twoja mama – powiedziałam cicho, patrząc na rozrzucone na blacie naczynia, których rano nie zostawiłam.
Marek nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. – Przyniosła ci świeże bułki. Chciała pomóc.
Zacisnęłam dłonie na kubku z zimną już herbatą. Pomoc. To słowo od miesięcy brzmiało jak wyrok. Kiedy pół roku temu oddałam teściowej klucz do naszego mieszkania, myślałam, że to tylko wygoda – dla niej, dla nas. Przecież to tylko klucz. Ale od tamtej pory nic nie było już takie samo.
Początkowo cieszyłam się, że ktoś czasem podleje kwiaty, kiedy jesteśmy w pracy, albo zostawi zupę na kuchence. Ale szybko okazało się, że teściowa nie zna granic. Wchodziła bez zapowiedzi, czasem nawet wtedy, gdy byłam w domu sama. Zdarzało się, że otwierała drzwi swoim kluczem, kiedy brałam prysznic albo spałam po nocnej zmianie. Zawsze z tym samym uśmiechem: „Córeczko, zrobiłam ci pranie!”
Zaczęłam się dusić we własnym mieszkaniu. Każdy szmer za drzwiami sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Przestałam chodzić po domu w piżamie, zamykałam się w łazience na klucz. Nawet Marek zauważył, że jestem spięta, ale nie rozumiał dlaczego.
– Przesadzasz – mówił. – Mama chce dobrze.
Ale ja czułam się coraz gorzej. Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zastałam teściową w naszej sypialni. Przeglądała moją szafę.
– Szukałam pościeli – powiedziała z uśmiechem. – Twoja była w praniu.
Nie mogłam wydusić słowa. Po jej wyjściu usiadłam na łóżku i rozpłakałam się jak dziecko.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Markiem.
– Musisz jej coś powiedzieć – prosiłam. – To jest nasz dom!
Wzruszył ramionami. – Przesadzasz. Mama zawsze tak robiła. U nas w domu drzwi były otwarte.
Ale to nie był jego dom rodzinny. To był nasz dom. Mój dom.
Zaczęłam unikać własnego mieszkania. Po pracy chodziłam na długie spacery, odwiedzałam koleżanki, byle tylko nie wracać do miejsca, które przestało być moją przystanią. Czułam się jak intruz we własnym życiu.
Pewnego dnia znalazłam na stole kartkę: „Zostawiłam ci obiad w lodówce. Zmieniłam firanki na czyste.”
To był moment przełomowy. Poczułam gniew i bezsilność jednocześnie. Zadzwoniłam do mamy.
– Mamo, czy ja przesadzam? – zapytałam drżącym głosem.
– Kochanie, to twój dom – odpowiedziała spokojnie. – Masz prawo czuć się bezpiecznie.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem niewdzięczna? Czy powinnam być wdzięczna za tę „pomoc”? Czy to ja jestem problemem?
Następnego dnia wróciłam wcześniej do domu i znów zastałam teściową – tym razem w kuchni.
– O, jesteś! – ucieszyła się. – Zrobiłam ci rosół.
Wzięłam głęboki oddech.
– Pani Zofio… musimy porozmawiać.
Zaskoczenie na jej twarzy było szczere.
– O co chodzi?
– Chciałabym… żeby pani nie przychodziła bez zapowiedzi. To jest mój dom i… czuję się nieswojo.
Zamilkła na chwilę, a potem jej twarz stężała.
– Myślałam, że jestem tu mile widziana.
– Jest pani… ale potrzebuję prywatności.
Nie odpowiedziała nic więcej, tylko wyszła trzaskając drzwiami.
Wieczorem Marek wrócił naburmuszony.
– Co jej powiedziałaś? Mama płakała przez telefon!
– Powiedziałam tylko prawdę! Że chcę mieć swój dom!
Pokłóciliśmy się jak nigdy wcześniej. Marek zarzucił mi egoizm i brak wdzięczności. Ja krzyczałam, że nie chcę być gościem we własnym życiu.
Przez kilka dni panowała między nami cisza. Teściowa nie przychodziła, ale Marek był chłodny i zamknięty w sobie.
W końcu zebrałam się na odwagę i poprosiłam go o rozmowę.
– Marek… ja naprawdę nie chcę wojny z twoją mamą. Ale muszę mieć swoje granice. Inaczej zwariuję.
Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął.
– Nie rozumiałem… U nas w domu zawsze wszystko było wspólne. Ale widzę, że dla ciebie to ważne.
Następnego dnia oddał teściowej klucz. Było ciężko – przez kilka tygodni unikała mnie wzrokiem na rodzinnych spotkaniach. Marek długo miał do mnie żal.
Ale powoli zaczęliśmy odbudowywać nasze życie na nowo – tym razem według naszych zasad.
Czasem zastanawiam się: czy można mieć rodzinę i jednocześnie zachować siebie? Czy granice są egoizmem… czy może aktem odwagi? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?