Obcy Maluch w Życiu Marcina: Historia o Miłości, Stracie i Wybaczeniu
— Marcin, co ty wyprawiasz? — głos mojej matki przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy zlewie, z rękami w pianie, a jej spojrzenie było zimne jak lód. Ola siedziała przy stole, bawiąc się kawałkiem chleba, udając, że nie słyszy. Miała wtedy siedem lat i oczy tak podobne do Ani, że czasem aż mnie ściskało w gardle.
— Robię to, co uważam za słuszne — odpowiedziałem cicho, ale stanowczo. — Ola nie ma nikogo. Ja… obiecałem Ani.
Matka prychnęła. — To nie twoje dziecko! Ludzie gadają, Marcin. Sąsiedzi pytają, czyś rozum postradał. Sam ledwo wiążesz koniec z końcem, a jeszcze bierzesz na siebie cudze problemy!
Zacisnąłem pięści pod stołem. W głowie dudniły mi słowa matki i sąsiadów: „obcy maluch”, „nie twoja sprawa”, „po co ci to?”. Ale widziałem Olę — jej drobne ramiona, cichy głosik, jakby bała się oddychać za głośno w tym domu pełnym żalu i pretensji.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Rok 2008 miał być dla mnie nowym początkiem. Po latach pracy w Niemczech wróciłem do rodzinnego miasteczka pod Łodzią. Chciałem zacząć od nowa z Anią — dziewczyną, którą poznałem na weselu kuzyna. Była wdową z małą córką, ale to mi nie przeszkadzało. Zakochałem się w niej od pierwszego uśmiechu.
Plany były proste: wspólne mieszkanie, ślub za rok, spokojne życie. Ale los miał inne zamiary. Ania zachorowała nagle — rak trzustki. Zgasła w ciągu kilku miesięcy, zostawiając mnie z obietnicą: „Zaopiekuj się Olą. Ona nie ma nikogo”.
Nie miałem pojęcia, jak wychowywać dziecko. Sam byłem rozbity po stracie Ani, a tu nagle musiałem być silny dla kogoś innego. Ola patrzyła na mnie z nieufnością, jakby czekała, aż ją oddam do domu dziecka albo zostawię u babci w Piotrkowie.
Pierwsze tygodnie były koszmarem. Ola płakała nocami, wołając mamę przez sen. Ja siedziałem na podłodze pod jej drzwiami i płakałem razem z nią — cicho, żeby nie słyszała. W dzień próbowałem być twardy: gotowałem obiady (często przypalone), odprowadzałem ją do szkoły, pomagałem w lekcjach, choć matematyka drugiej klasy przerastała mnie bardziej niż budowa silnika diesla.
Rodzina patrzyła na mnie jak na wariata. Ojciec przestał się do mnie odzywać. Siostra mówiła: „Marcin, to nie twoja odpowiedzialność. Oddaj ją rodzinie Ani”. Ale ja nie mogłem. Czułem, że jeśli ją zostawię, zdradzę Anię i samego siebie.
Sąsiedzi szeptali za plecami. W sklepie pani Basia pytała: „To twoja córka? Bo coś niepodobna…”. Dzieci na podwórku wołały za Olą: „Przybłęda!”.
Najgorsze były wieczory. Siadałem przy kuchennym stole z kubkiem herbaty i patrzyłem na zdjęcie Ani stojące na kredensie. Pytałem ją w myślach: „Czy robię dobrze? Czy Ola kiedyś mnie pokocha? Czy dam radę?”.
Pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły zapłakana. Miała podarte spodnie i rozciętą wargę.
— Co się stało? — zapytałem przerażony.
— Kuba powiedział, że nie jestem nikim… że nie mam taty ani mamy… że ty mnie oddasz do domu dziecka — wyszeptała przez łzy.
Przytuliłem ją mocno. — Oluś, nigdy cię nie oddam. Jesteś dla mnie ważna. Może nie jestem twoim tatą, ale chcę być przy tobie.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — Naprawdę?
— Naprawdę.
Od tego dnia coś się zmieniło. Ola zaczęła się otwierać — opowiadała mi o szkole, rysowała laurki z napisem „Marcinowi”, a wieczorami prosiła o bajkę na dobranoc. Ja uczyłem się być ojcem — czasem nieporadnym, czasem śmiesznym, ale zawsze obecnym.
Z czasem rodzina zaczęła akceptować naszą sytuację. Matka przynosiła ciasta dla Oli („żeby dziecko miało coś słodkiego”), siostra zabierała ją na spacery do parku. Sąsiedzi przestali szeptać za plecami — może dlatego, że widzieli nas razem na rowerach albo słyszeli śmiech Oli przez otwarte okno.
Ale lęk pozostał — czy dam radę wychować dziecko, które nie jest moje? Czy Ola kiedyś powie do mnie „tato”? Czy społeczeństwo zaakceptuje taką rodzinę?
Minęły lata. Dziś Ola ma piętnaście lat i jest moją największą dumą. Mówi do mnie „Marcin”, ale czasem — gdy myśli, że nie słyszę — mówi do koleżanek „mój tata”.
Często wracam myślami do tamtych dni pełnych bólu i zwątpienia. Czy zrobiłem dobrze? Czy miłość do obcego dziecka może być tak samo silna jak do własnego? Może to właśnie takie wybory czynią nas ludźmi?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?