Nowa żona taty – historia Zuzanny Nowak
– Tydzień… – powtórzyłam szeptem, patrząc na zaproszenie, jakby miało zaraz wybuchnąć mi w dłoniach. Złote litery na kremowym papierze błyszczały w świetle popołudniowego słońca, które wpadało przez okno mojego mieszkania na Mokotowie. „Krzysztof Nowak i Marta Kaczmarek mają zaszczyt zaprosić…” – czytałam raz po raz, nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Tata nawet nie zadzwonił, nie uprzedził, nie zapytał, czy będę miała czas. Po prostu wysłał zaproszenie. Jakbyśmy byli obcymi ludźmi.
Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na ekran – „Mama”. Przez chwilę miałam ochotę nie odbierać, ale wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, ona zadzwoni jeszcze dziesięć razy.
– Zuza? – usłyszałam jej głos, lekko drżący. – Dostałaś to zaproszenie?
– Tak – odpowiedziałam krótko, próbując ukryć łamiący się głos.
– Nie wiem, co powiedzieć… – westchnęła. – Myślisz, że powinnaś tam pójść?
Zamilkłam. W mojej głowie kłębiły się setki myśli. Czy powinnam? Czy potrafię spojrzeć tacie w oczy po tym wszystkim? Po rozwodzie rodziców minęły dopiero dwa lata. Mama długo nie mogła się pozbierać. Ja też nie. A teraz tata bierze ślub z jakąś Martą Kaczmarek, której nawet nie znam.
– Nie wiem, mamo – odpowiedziałam w końcu. – Muszę to przemyśleć.
Po rozmowie długo siedziałam w ciszy. Próbowałam sobie przypomnieć, czy tata kiedykolwiek wspominał o Marcie. Może raz czy dwa rzucił jej imię podczas rozmowy przez telefon, ale wtedy nie zwróciłam na to uwagi. Byłam zbyt zajęta własnym życiem – studiami, pracą w kawiarni, próbą poskładania siebie po rozpadzie naszej rodziny.
Wieczorem zadzwonił tata. Odebrałam dopiero po trzecim sygnale.
– Cześć, Zuza – powiedział cicho. – Dostałaś zaproszenie?
– Dostałam – odpowiedziałam chłodno.
– Wiem, że to wszystko dzieje się szybko… Ale chciałem, żebyś była ze mną w tym dniu.
– Szybko? Tato, minęły dwa lata od rozwodu! Nawet nie powiedziałeś mi o tej kobiecie! – głos mi się załamał.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przepraszam – wyszeptał w końcu. – Nie chciałem cię zranić. Marta… ona jest dla mnie ważna. Pomogła mi stanąć na nogi po wszystkim.
– A ja? Ja już nie jestem ważna? – poczułam łzy pod powiekami.
– Jesteś najważniejsza, Zuza. Ale muszę też myśleć o sobie…
Rozłączyłam się bez słowa. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, próbując zrozumieć, co czuję: gniew? Smutek? Zazdrość? A może wszystko naraz?
Następnego dnia spotkałam się z przyjaciółką, Magdą. Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni na Powiślu.
– I co zrobisz? – zapytała Magda, mieszając kawę.
– Nie wiem… Mam ochotę tam nie iść. Pokazać mu, jak bardzo mnie zranił.
– Ale wtedy on wygra. Pokażesz mu tylko, że cię to boli. Może lepiej pójść i pokazać, że jesteś ponad to?
Westchnęłam ciężko. Magda zawsze była rozsądniejsza ode mnie.
Przez kolejne dni próbowałam skupić się na pracy i nauce, ale myśli ciągle wracały do taty i tej całej Marty Kaczmarek. Kim ona jest? Dlaczego akurat ona? Czy naprawdę może zastąpić moją mamę?
W końcu postanowiłam pójść na ślub. Chciałam zobaczyć tę kobietę na własne oczy.
W dzień ceremonii ubrałam się w granatową sukienkę i pojechałam do urzędu stanu cywilnego na Ochocie. Serce waliło mi jak oszalałe. W drzwiach spotkałam tatę.
– Zuza! – uśmiechnął się niepewnie. – Cieszę się, że przyszłaś.
Nie odpowiedziałam. Spojrzałam tylko na niego i zobaczyłam w jego oczach coś nowego – może strach? Może nadzieję?
W sali czekała już Marta Kaczmarek – wysoka, szczupła kobieta o jasnych włosach i ciepłym uśmiechu. Wyglądała na zdenerwowaną.
– Cześć, Zuzanno – powiedziała cicho. – Miło cię poznać.
Skinęłam głową bez słowa.
Ceremonia trwała krótko. Patrzyłam na ojca i Martę jak na obcych ludzi. Po wszystkim podeszli do mnie razem.
– Dziękujemy, że przyszłaś – powiedziała Marta łagodnie.
– Zrobiłam to dla taty – odpowiedziałam szczerze.
Przez chwilę staliśmy w niezręcznej ciszy.
– Wiem, że to dla ciebie trudne – odezwała się Marta po chwili. – Nie chcę zastępować twojej mamy. Chciałabym tylko… żebyśmy mogli kiedyś porozmawiać jak ludzie.
Spojrzałam jej prosto w oczy i zobaczyłam w nich szczerość. Może nawet smutek.
Po ślubie wróciłam do domu i długo płakałam. Czułam się zdradzona przez ojca, ale też… ulżyło mi trochę. Zobaczyłam, że on naprawdę jest szczęśliwy z Martą. Może to nie jest koniec świata?
Minęły tygodnie. Tata dzwonił częściej niż zwykle, pytał o moje sprawy, zapraszał na obiad do siebie i Marty. Na początku odmawiałam, ale w końcu zgodziłam się przyjść.
Marta przygotowała kolację – pierogi ruskie według przepisu swojej babci z Lublina. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o studiach, pracy taty w banku, o planach na wakacje.
Z każdym kolejnym spotkaniem czułam coraz mniej gniewu do Marty. Zaczęłam ją poznawać jako człowieka, a nie jako „tą drugą”.
Pewnego wieczoru Marta powiedziała:
– Zuza… Wiem, że nigdy nie będziesz moją córką i ja nigdy nie będę twoją mamą. Ale jeśli kiedyś będziesz chciała pogadać albo po prostu wypić herbatę… jestem tutaj.
Te słowa coś we mnie przełamały. Może czasem trzeba dać komuś szansę?
Dziś patrzę na to wszystko inaczej niż wtedy, gdy trzymałam zaproszenie w rękach i czułam tylko ból i gniew. Nadal tęsknię za dawną rodziną, ale wiem już, że życie idzie naprzód i każdy ma prawo do szczęścia – nawet mój tata.
Czy można pogodzić się z nowym początkiem? Czy przebaczenie naprawdę przynosi ulgę? Czasem myślę o tym godzinami…