Noc, w której straciłam córkę, a odnalazłam siebie

– Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu – głos Julii był ostry jak brzytwa, a jej spojrzenie wbijało się we mnie z siłą, której nigdy wcześniej nie widziałam.

Stałyśmy naprzeciwko siebie w jej nowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Jesień rozlała się za oknem szarością i deszczem, a ja czułam, jak coś we mnie pęka. Przecież przyjechałam tu tylko na weekend. Miał być ciepły, rodzinny czas – pierwszy raz od jej wyprowadzki.

– Ja tylko pytam, czy wszystko u ciebie w porządku – wyszeptałam, próbując ukryć drżenie głosu. – Ostatnio rzadko dzwonisz…

Julia przewróciła oczami i odwróciła się do okna. Przez chwilę patrzyła na mokre dachy kamienic, po czym westchnęła ciężko.

– Mamo, mam 27 lat. Nie musisz mnie kontrolować na każdym kroku.

Zamilkłam. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem taka zaborcza? Czy to ja jestem problemem? Przecież zawsze chciałam dla niej jak najlepiej.

Wieczorem siedziałyśmy przy stole. Julia nalała nam po kieliszku wina, ale rozmowa nie kleiła się. Czułam się jak intruz w jej własnym życiu. W pewnym momencie zadzwonił jej telefon. Zerknęła na ekran i szybko wyszła do kuchni. Usłyszałam stłumione szepty:

– Nie teraz… Tak, ona tu jest… Nie wiem, może jutro…

Serce mi zamarło. Kto to był? Dlaczego Julia mówi o mnie takim tonem? Przez chwilę miałam ochotę wejść do kuchni i zapytać wprost, ale coś mnie powstrzymało. Może strach przed odpowiedzią?

Noc była niespokojna. Leżałam na rozkładanej kanapie i wsłuchiwałam się w ciszę mieszkania. Wspomnienia wracały falami: pierwsze kroki Julii, jej śmiech, łzy po rozstaniu z Pawłem, matury, studia… Zawsze byłam przy niej. Czy naprawdę coś przegapiłam?

Rano Julia była już inna – chłodna, zdystansowana. Zrobiła kawę i usiadła naprzeciwko mnie.

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – zaczęła nagle. – Od dawna mam wrażenie, że żyję nie swoim życiem. Że wszystko robię pod twoje oczekiwania.

Zatkało mnie. Chciałam zaprzeczyć, ale ona nie pozwoliła mi dojść do słowa.

– Studiowałam prawo, bo tego chciałaś. Spotykałam się z Pawłem, bo ci się podobał. Nawet ten kredyt na mieszkanie… – Jej głos się załamał. – Ja już nie mogę tak żyć.

Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Przecież nigdy nie chciałam jej skrzywdzić! Zawsze myślałam, że jestem dobrą matką…

– Julia…

– Nie! – przerwała mi ostro. – Muszę spróbować żyć po swojemu. I… muszę ci powiedzieć jeszcze jedno.

Zamilkła na chwilę, jakby zbierała się w sobie.

– Od roku jestem z Magdą. Kocham ją. I nie chcę już tego ukrywać.

Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Magda? Przecież zawsze mówiła o niej jako o koleżance z pracy…

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – wyszeptałam w końcu.

– Bałam się twojej reakcji – odpowiedziała cicho Julia. – Bałam się, że mnie odrzucisz.

W tej chwili poczułam mieszaninę żalu i wstydu. Czy naprawdę byłam taką matką, że własne dziecko bało się być przy mnie sobą?

Wyszłam na balkon, żeby złapać oddech. Deszcz padał coraz mocniej. Patrzyłam na mokre ulice i czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

Przez kolejne godziny milczałyśmy. Julia zamknęła się w swoim pokoju, a ja siedziałam przy stole i patrzyłam na zdjęcia z dzieciństwa rozrzucone po parapecie. Każde z nich było jak wyrzut sumienia.

Wieczorem usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Do mieszkania weszła Magda – drobna brunetka o łagodnych oczach. Spojrzała na mnie niepewnie.

– Dobry wieczór, pani Anno…

Skinęłam głową bez słowa. Julia wyszła z pokoju i objęła Magdę ramieniem. W ich spojrzeniach było tyle czułości…

Nagle poczułam falę zazdrości i żalu – nie do Magdy, ale do siebie samej. Przez lata budowałam obraz idealnej rodziny według własnych wyobrażeń, nie widząc prawdziwych potrzeb mojego dziecka.

Magda usiadła naprzeciwko mnie.

– Pani Anno… Wiem, że to dla pani trudne. Ale Julia jest szczęśliwa ze mną. Proszę jej nie tracić.

Spojrzałam na nią długo i uważnie. W jej oczach zobaczyłam szczerość i troskę.

– Chcę tylko jednego – powiedziałam cicho – żeby moja córka była szczęśliwa.

Julia rozpłakała się i rzuciła mi się na szyję.

Tamtej nocy długo rozmawiałyśmy we trzy: o strachu przed odrzuceniem, o samotności w tłumie bliskich ludzi, o tym, jak łatwo zranić tych, których kochamy najbardziej.

Kiedy wracałam do domu następnego dnia rano, Warszawa była jeszcze pogrążona w szarości. Ale ja czułam się lżejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Straciłam złudzenia – już nigdy nie będziemy tą rodziną z moich marzeń. Ale odnalazłam siebie: kobietę zdolną do przebaczenia i akceptacji.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę znamy tych, których kochamy najbardziej? A może powinniśmy nauczyć się kochać ich takimi, jakimi są – a nie takimi, jakimi chcielibyśmy ich widzieć?