„Nie zmuszałam jej do ślubu, nie zmuszałam do dziecka” – wyznanie matki, która patrzy, jak córka tonie w dorosłości

– Mamo, ja już nie daję rady! – głos Kasi drżał, a łzy spływały jej po policzkach. Stała w progu kuchni, z rozmazanym makijażem i roztrzęsionymi dłońmi. W tle słychać było płacz małego Antosia, który od rana nie chciał spać.

Patrzyłam na nią i czułam, jak serce ściska mi się z bólu. Moja córka – ta sama, którą jeszcze niedawno prowadziłam za rękę do przedszkola, teraz stała przede mną jak cień człowieka. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale wiedziałam, że nie mogę jej już chronić przed światem.

– Kasiu, usiądź. Zrobię ci herbatę – powiedziałam cicho, próbując ukryć własny niepokój.

– Nie chcę herbaty! – wybuchła. – Chcę, żeby to wszystko się skończyło! Żeby Antoś przestał płakać, żeby Michał wrócił do domu wcześniej niż o północy, żeby… żebyś przestała patrzeć na mnie tak, jakbyś wiedziała lepiej!

Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież nie patrzyłam na nią z wyższością – patrzyłam z troską. Ale może ona widziała to inaczej?

Wróciły do mnie wszystkie te chwile sprzed lat. Kiedy Kasia miała siedemnaście lat i pierwszy raz wróciła do domu pijana z imprezy. Kiedy rzuciła studia po pierwszym roku, bo „to nie dla niej”. Kiedy poznała Michała – chłopaka z sąsiedztwa, który miał więcej uroku niż ambicji. Wtedy próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, czasem nawet krzyczałam ze złości i bezsilności. Ale nigdy nie zmuszałam jej do niczego.

– Kasiu… – zaczęłam ostrożnie.

– Wiem, co powiesz! Że sama tego chciałam! Że to moje wybory! – przerwała mi gwałtownie.

– Nie… Chciałam tylko powiedzieć, że cię kocham.

Zamilkła. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w ciszy. W końcu usiadła przy stole i ukryła twarz w dłoniach.

– Mamo… ja naprawdę nie wiem, czy dam radę być dobrą matką. Czasem mam ochotę wyjść i już nie wrócić.

Usiadłam obok niej i delikatnie pogładziłam ją po ramieniu. Przypomniało mi się, jak sama byłam młodą matką. Jak płakałam po nocach ze zmęczenia i strachu przed przyszłością. Ale wtedy miałam wsparcie swojej mamy – choć była surowa i wymagająca, nigdy mnie nie zostawiła.

Kasia była inna niż ja. Zawsze szukała własnej drogi, buntowała się przeciwko zasadom. Kiedy zaszła w ciążę z Michałem, miała dwadzieścia dwa lata i wielkie plany na życie. Chciała podróżować, studiować psychologię, pisać książki. Michał obiecywał jej świat u stóp – a teraz pracował po dwanaście godzin dziennie na budowie i wracał do domu wykończony.

– Może powinnaś porozmawiać z Michałem? – zaproponowałam ostrożnie.

– On mnie nie słucha! Myśli tylko o pracy i o tym, żebyśmy mieli za co zapłacić rachunki. A ja… ja czuję się tu jak w klatce!

Znowu poczułam to znajome ukłucie winy. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była bardziej ingerować w jej życie? Może gdybym wtedy postawiła sprawę jasno: „Nie wychodź za Michała”, „Nie rezygnuj ze studiów”, „Nie spiesz się z dzieckiem”… Ale przecież nie chciałam być jak moja matka – apodyktyczna i zimna.

Pamiętam dzień ślubu Kasi. Stała przede mną w białej sukni, z oczami pełnymi nadziei i strachu jednocześnie.

– Mamo, myślisz, że dam radę? – zapytała wtedy cicho.

– Jeśli będziesz szczęśliwa, to ja też będę szczęśliwa – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

A teraz patrzyłam na nią i widziałam tylko zmęczenie i rozczarowanie.

Wieczorem Michał wrócił do domu. Słychać było trzask klucza w zamku i ciężkie kroki na korytarzu.

– Cześć – rzucił krótko, zdejmując buty.

– Cześć – odpowiedziała Kasia bez entuzjazmu.

– Antoś śpi? – zapytał.

– Nie śpi. Płacze od rana.

Michał westchnął ciężko i przeszedł do pokoju dziecka. Po chwili usłyszałam jego cichy głos:

– No już, synek… Tata jest przy tobie.

Kasia spojrzała na mnie bezradnie.

– On też jest zmęczony… Ale ja czuję się taka samotna. Nawet przy nim.

Przypomniało mi się, jak sama czułam się opuszczona przez męża – ojca Kasi – który całe dnie spędzał w pracy albo na rybach z kolegami. Ile razy płakałam w poduszkę ze strachu o przyszłość? Ile razy miałam ochotę uciec?

Ale wtedy nie było wyboru. Trzeba było trwać dla dziecka.

Następnego dnia Kasia zadzwoniła do mnie rano:

– Mamo… mogę przyjechać na kilka dni? Muszę odpocząć…

– Oczywiście, kochanie. Zawsze możesz do mnie wrócić.

Przyjechała z Antosiem jeszcze tego samego dnia. Patrzyłam, jak tuli synka do piersi i widziałam w niej siebie sprzed lat – zagubioną, zmęczoną, ale pełną miłości matkę.

Wieczorem usiadłyśmy razem przy stole. Kasia popijała herbatę i patrzyła przez okno na ciemniejące niebo nad blokowiskiem.

– Mamo… myślisz, że jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?

Zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią. Przecież szczęście to nie jest stan stały – to chwile pomiędzy burzami.

– Myślę, że tak. Ale musisz pozwolić sobie na słabość. I poprosić o pomoc, kiedy jej potrzebujesz.

Kasia uśmiechnęła się smutno.

– A ty? Byłaś szczęśliwa?

Zaskoczyło mnie to pytanie. Przez chwilę milczałam.

– Bywały takie dni… Ale najważniejsze było dla mnie zawsze twoje dobro.

Kasia spojrzała na mnie uważnie.

– A gdybym wtedy posłuchała twoich rad? Gdybym nie wyszła za Michała?

Westchnęłam ciężko.

– Nie wiem, Kasiu. Może byłabyś szczęśliwsza… a może żałowałabyś innych rzeczy? Każdy musi przeżyć swoje życie po swojemu.

Przez kolejne dni obserwowałam ją uważnie. Były chwile radości – kiedy Antoś pierwszy raz się do niej uśmiechnął tego tygodnia; były też chwile zwątpienia – kiedy Kasia płakała po nocach albo kłóciła się przez telefon z Michałem o pieniądze.

Widziałam jej walkę o każdy dzień. Jej samotność w tłumie ludzi; jej tęsknotę za dawnymi marzeniami; jej miłość do synka pomieszaną ze strachem przed przyszłością.

Czasem miałam ochotę krzyczeć: „Oddaj mi swoje życie! Ja je naprawię!” Ale wiedziałam, że to niemożliwe.

Pewnego wieczoru Kasia powiedziała:

– Mamo… boję się wracać do domu. Boję się tej codzienności…

Przytuliłam ją mocno.

– Nie musisz być silna cały czas. Możesz być słaba przy mnie.

A potem długo siedziałyśmy w ciszy, słuchając oddechu śpiącego Antosia.

Dziś patrzę na moją córkę i widzę kobietę rozdartą między marzeniami a rzeczywistością; matkę walczącą o każdy promyk nadziei; żonę szukającą bliskości w pustych gestach męża; córkę tęskniącą za wsparciem matki.

Czasem pytam siebie: czy powinnam była bardziej ingerować? Czy matka powinna pozwolić dziecku uczyć się na własnych błędach, nawet jeśli serce pęka z bezsilności?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu?