Nie otworzę już tej drzwi – historia Haliny Nowak
– Mamo, otwórz drzwi! Proszę cię! – pięści mojego syna, Pawła, waliły w metalową powierzchnię z taką siłą, że aż drżały szyby w oknach. Siedziałam w starym fotelu, tyłem do drzwi wejściowych, z filiżanką herbaty w dłoniach. Herbata już dawno wystygła, a ja czułam tylko lodowaty ciężar w piersiach. Samochód Pawła stał na podwórku, więc wiedziałam, że nie odpuści. Ale ja też nie miałam już siły.
Przez chwilę miałam ochotę zerwać się i pobiec do drzwi, przytulić go jak wtedy, gdy był małym chłopcem i bał się burzy. Ale to już nie ten czas. Paweł nie jest już dzieckiem. Ma trzydzieści dwa lata, własną rodzinę – przynajmniej teoretycznie – i długi, które od lat próbuję spłacać za niego. Ile razy można wybaczać? Ile razy można zamykać oczy na kłamstwa?
– Wiem, że jesteś w domu! Samochód stoi na podwórku, więc nigdzie nie wyjechałaś! – krzyczał z rozpaczą w głosie. Słyszałam, jak szarpie za klamkę, jak kopie w drzwi. Sąsiedzi pewnie już wyglądają przez firanki. Zawsze byli ciekawscy.
Zacisnęłam powieki. Przed oczami stanęły mi wszystkie te noce, kiedy czekałam na niego do późna, kiedy wracał pijany albo z podbitym okiem. Wszystkie te rozmowy, które kończyły się krzykiem albo trzaskaniem drzwiami. „Mamo, pożycz jeszcze raz. Ostatni raz.” Ile razy to słyszałam? Ile razy dawałam się nabrać na jego obietnice?
Telefon zadzwonił. Spojrzałam na wyświetlacz – „Paweł”. Nie odebrałam. Nie mogłam. Bałam się usłyszeć jego głos, bałam się, że znowu się złamię.
Wtedy przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z moją córką, Martą. „Mamo, musisz postawić granicę. Paweł cię niszczy. On nie przestanie, dopóki mu na to pozwalasz.” Marta zawsze była twarda. Wyprowadziła się do Warszawy zaraz po maturze i rzadko wracała do domu. Czasem miałam wrażenie, że uciekła przed tym wszystkim.
Paweł tymczasem coraz bardziej pogrążał się w swoich problemach. Najpierw hazard – niewinne zakłady z kolegami, potem automaty w barze pod miastem. Potem przyszły długi u ludzi, których bałam się nawet spotkać na ulicy. Raz przyszli do mnie do domu – dwóch łysych mężczyzn w skórzanych kurtkach. „Pani syn jest nam winien pieniądze” – powiedzieli spokojnie, ale ich oczy były zimne jak lód.
Od tamtej pory nie spałam spokojnie ani jednej nocy.
– Mamo! Błagam cię! – Paweł już nie krzyczał. Jego głos był cichy, załamany. – Nie mam dokąd pójść…
Poczułam łzy napływające do oczu. Przecież to mój syn. Moje dziecko. Ale czy matka musi zawsze ratować swoje dziecko? Nawet jeśli ono ciągnie ją na dno?
Wstałam powoli z fotela i podeszłam do drzwi. Po drugiej stronie cisza. Może już poszedł? Może da mi spokój? Położyłam dłoń na klamce i przez chwilę walczyłam ze sobą.
– Halina! – usłyszałam nagle głos sąsiadki, pani Zosi, która mieszkała naprzeciwko od czterdziestu lat. – Wszystko w porządku?
Otarłam łzy i otworzyłam okno.
– Tak, Zosiu… wszystko dobrze – skłamałam.
Ale nic nie było dobrze.
Wróciłam do fotela i spojrzałam na zdjęcie stojące na komodzie – ja z Pawłem i Martą nad morzem, jeszcze przed śmiercią męża. Wtedy byliśmy szczęśliwi. Paweł miał dziesięć lat i marzył o tym, żeby zostać piłkarzem. Marta śmiała się cały czas i trzymała mnie za rękę.
Po śmierci Andrzeja wszystko się zmieniło. Paweł zamknął się w sobie, zaczął sprawiać kłopoty w szkole. Ja próbowałam być matką i ojcem jednocześnie, ale chyba nie dałam rady.
Znowu usłyszałam szuranie pod drzwiami.
– Mamo… przepraszam…
Te dwa słowa rozdarły mi serce bardziej niż wszystkie wcześniejsze krzyki i groźby.
Chciałam mu odpowiedzieć. Chciałam powiedzieć: „Wróć jutro, porozmawiamy” albo „Kocham cię”… Ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
Siedziałam tak jeszcze długo po tym, jak Paweł odszedł. Słyszałam jego kroki na żwirze przed domem, potem trzask drzwi samochodu i odjeżdżający silnik.
W domu zapadła cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy.
Wieczorem zadzwoniła Marta.
– I co? Był? – zapytała bez ogródek.
– Był…
– I?
– Nie otworzyłam mu drzwi.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Dobrze zrobiłaś, mamo – powiedziała w końcu cicho Marta. – On musi sam sobie poradzić.
Ale czy naprawdę musi? Czy matka może patrzeć obojętnie na cierpienie własnego dziecka? Czy to już koniec mojej roli? Czy jestem złą matką?
Noc była długa i bezsenna. Leżałam w łóżku i słuchałam tykania zegara na ścianie. Każda sekunda była jak uderzenie młotka w moje serce.
Nie wiem, co będzie jutro. Nie wiem, czy Paweł wróci, czy znajdzie pomoc gdzie indziej. Ale wiem jedno: dziś po raz pierwszy postawiłam granicę. Dziś po raz pierwszy pomyślałam o sobie.
Czy to egoizm? Czy może odwaga? Czy można kochać kogoś i jednocześnie zamknąć przed nim drzwi?
Może ktoś z Was zna odpowiedź…