Nie oddam mamy do domu opieki — nie zasługuje na takie zakończenie
— Kasia, nie wiem, co robić. — Mój głos drżał, gdy ściskałam telefon w dłoni, patrząc przez okno na szare, deszczowe ulice Warszawy. — Ja po prostu nie dam rady dłużej sama…
Po drugiej stronie słyszałam tylko cichy oddech mojej przyjaciółki. Wiedziałam, że nie ma dla mnie łatwej odpowiedzi. Mama leżała w pokoju obok, jej cichy kaszel i niespokojny sen były tłem mojego życia od miesięcy. Choroba Alzheimera postępowała szybciej, niż się spodziewałam. Każdego dnia traciłam ją kawałek po kawałku — jej pamięć, jej uśmiech, jej ciepło. Zostawały tylko przebłyski dawnej mamy: czasem rozpoznawała mnie, czasem mówiła coś czułego, ale coraz częściej patrzyła na mnie obco, jakby była już gdzieś daleko.
Mam trzydzieści sześć lat. Za sobą rozwód, nieudaną próbę założenia rodziny i lata walki z poczuciem winy, które dławiło mnie od środka. Mama była dla mnie wszystkim — po śmierci taty to ona trzymała nasz świat w całości. Pracowała w bibliotece, kochała książki i ludzi. Zawsze powtarzała: „Kinga, pamiętaj, rodzina jest najważniejsza”. Teraz ja byłam jej rodziną. I coraz częściej czułam się jak więzień własnych obietnic.
— Może powinnaś… — Kasia zawahała się. — Może dom opieki to nie jest taki zły pomysł? Przecież tam miałaby fachową opiekę…
Zacisnęłam powieki. Słyszałam to już od lekarzy, sąsiadów, nawet od ciotki Ireny. Ale dla mnie dom opieki był jak wyrok. Jakbym zdradziła mamę w najgorszy możliwy sposób.
— Nie zasługuje na takie zakończenie — wyszeptałam. — Ona zawsze była dla mnie… wszystkim.
Tego wieczoru długo siedziałam przy jej łóżku. Trzymałam ją za rękę, słuchałam jej nieskładnych słów i próbowałam nie płakać. Wspominałam dzieciństwo: zapach ciasta drożdżowego w kuchni, wspólne czytanie bajek pod kocem, jej śmiech podczas letnich burz. Teraz była cieniem tamtej kobiety.
Moje życie zamieniło się w rutynę: praca zdalna, szybkie zakupy, gotowanie, sprzątanie, podawanie leków, kąpiele, zmiana pościeli. Czasem miałam wrażenie, że już nie jestem sobą — tylko pielęgniarką bez prawa do odpoczynku. Znajomi przestali dzwonić. Kasia została jedyną osobą, która jeszcze próbowała mnie wyciągnąć na kawę czy spacer.
Pewnego dnia mama zniknęła z mieszkania. Wyszła na klatkę schodową w samej piżamie i boso. Znalazłam ją na parterze — płakała i krzyczała moje imię. Sąsiadka patrzyła na mnie z wyrzutem.
— Pani Kingo, to już niebezpieczne…
Wróciłyśmy do mieszkania. Zamknęłam drzwi na dwa zamki i długo płakałam w łazience. Czułam się bezradna i przerażona.
Wieczorem zadzwonił mój były mąż.
— Słyszałem od wspólnych znajomych… Kinga, musisz pomyśleć o sobie. Nie możesz tak dalej żyć.
— Łatwo ci mówić — syknęłam przez łzy. — Ty masz nowe życie, nową rodzinę…
— Ale ty też masz prawo być szczęśliwa.
Zamilkłam. Czy naprawdę miałam do tego prawo? Czy mogłam zostawić mamę pod opieką obcych ludzi?
Następnego dnia odwiedziła mnie ciotka Irena.
— Kinga, dziecko… Ja wiem, że ci ciężko. Ale twoja mama już cię nie poznaje. Ty się wykończysz.
— Ona zawsze była dla mnie — zaczęłam.
— Wiem! Ale ona już nie wróci do dawnej siebie! Musisz myśleć o przyszłości!
Wybuchłam płaczem. Ciotka przytuliła mnie mocno.
— To nie jest zdrada — szepnęła. — To troska.
Przez kolejne dni chodziłam jak w transie. Przeglądałam oferty domów opieki w internecie, czytałam opinie innych rodzin. Każda historia była inna: jedni żałowali decyzji do końca życia, inni mówili o ulgi i spokoju sumienia. Ja czułam tylko ból.
Pewnego wieczoru mama spojrzała na mnie nagle bardzo przytomnie.
— Kinga… jesteś zmęczona…
Zamarłam.
— Nie chcę być ciężarem…
Łzy popłynęły mi po policzkach.
— Mamo… nigdy nie byłaś ciężarem…
Ale ona już znów odpływała gdzieś daleko.
W pracy zaczęto mi grozić zwolnieniem za ciągłe spóźnienia i nieobecności. Szefowa wezwała mnie na rozmowę.
— Kinga, rozumiem twoją sytuację, ale firma musi funkcjonować…
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Wiedziałam już: jeśli tak dalej pójdzie, stracę wszystko — pracę, mieszkanie, resztki siebie.
Kasia przyszła wieczorem z butelką wina.
— Musisz podjąć decyzję — powiedziała cicho. — Albo ty się rozpadniesz…
Patrzyłyśmy na siebie długo w milczeniu.
Tej nocy nie spałam prawie wcale. Siedziałam przy łóżku mamy i patrzyłam na jej spokojną twarz. Próbowałam sobie wyobrazić życie bez niej pod jednym dachem — pustkę w mieszkaniu, ciszę bez jej głosu…
Rano zadzwoniłam do jednego z domów opieki.
— Dzień dobry… chciałabym umówić się na rozmowę…
Gdy odkładałam słuchawkę, czułam się jak zdrajca.
Dziś minął tydzień od tej rozmowy. Mama jeszcze jest ze mną — czekam na miejsce w ośrodku. Każdego dnia żegnam się z nią po trochu: dotykiem dłoni, pocałunkiem w czoło, szeptem „kocham cię”.
Czy postępuję słusznie? Czy można być dobrą córką i jednocześnie wybrać siebie? Czy miłość naprawdę polega na poświęceniu aż do końca? Nie wiem… Ale wiem jedno: nikt nie zasługuje na samotność — ani ona, ani ja.