Nie mogłam powiedzieć jego matce prawdy za niego: życie u boku maminsynka
— Iwona, czy ty naprawdę nie możesz dać nam wnuka? — głos pani Haliny, mojej teściowej, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Siedziałam przy stole, dłonie ściskały kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Michał patrzył w okno, udając, że nie słyszy. Zawsze tak robił. Zawsze pozwalał matce mówić za nas, a ja zostawałam sama na linii ognia.
— Mamo, proszę cię… — Michał rzucił cicho, ale nawet nie spojrzał na mnie. Jego głos był słaby, bez przekonania. Wiedziałam, że nie stanie po mojej stronie. Nigdy nie stawał.
Od pięciu lat staraliśmy się o dziecko. Każda wizyta u lekarza kończyła się łzami i poczuciem winy. To ja byłam winna — przynajmniej według Haliny. „Moja siostra miała czwórkę dzieci, a ty? Co z tobą nie tak?” — powtarzała przy każdej okazji. Michał milczał. Czasem myślałam, że może on też tak uważa.
Pamiętam dzień naszego ślubu. Byłam wtedy szczęśliwa, zakochana i pełna nadziei. Michał był czuły, opiekuńczy. Jego matka wydawała się miła, choć już wtedy zauważyłam, że patrzy na mnie z dystansem. „Mój Michaś to złoty chłopak,” powtarzała wszystkim gościom. „Mam nadzieję, że Iwonka będzie dla niego dobra.” Wtedy nie rozumiałam jeszcze, jak bardzo ona będzie obecna w naszym życiu.
Po ślubie zamieszkaliśmy w mieszkaniu Michała — a właściwie w mieszkaniu jego matki. Halina miała swoje klucze i pojawiała się bez zapowiedzi. Przynosiła słoiki z zupą, pranie do zrobienia albo po prostu siadała w salonie i komentowała wszystko: od moich ubrań po sposób, w jaki gotuję rosół.
— Michał zawsze lubił rosół z dużą ilością pietruszki — mówiła z uśmiechem, który miał być uprzejmy, ale czułam w nim ukrytą krytykę.
Z czasem zaczęłam się dusić. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub łzami. Michał powtarzał: „To tylko mama, ona się martwi.” Ale ja wiedziałam, że to coś więcej. To była kontrola. To była walka o władzę nad naszym życiem.
Najgorsze przyszło wtedy, gdy zaczęliśmy mieć problemy z zajściem w ciążę. Halina zaczęła przychodzić częściej. Przynosiła zioła od znajomej zielarki, polecała lekarzy, sugerowała nawet adopcję — ale zawsze w taki sposób, jakby to była wyłącznie moja wina.
— Może powinnaś mniej pracować? Może powinnaś schudnąć? Może powinnaś…
Każde jej „może” wbijało się we mnie jak szpilka. Czułam się coraz bardziej samotna. Michał zamykał się w sobie. Unikał rozmów o dzieciach, o przyszłości. Zamiast tego spędzał coraz więcej czasu z matką — jeździli razem na zakupy, do lekarza, nawet na cmentarz do ojca.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi kuchni:
— Michaś, ty musisz pomyśleć o sobie. Iwona jest dobrą dziewczyną, ale może to nie jest kobieta dla ciebie…
Serce mi stanęło. Chciałam wejść i krzyknąć: „To nie ja jestem problemem!” Ale nie mogłam. Nie miałam siły.
Zaczęłam się zastanawiać: czy to ja jestem winna? Czy naprawdę nie nadaję się na żonę? Na matkę? Próbowałam wszystkiego — diety, suplementy, modlitwy. Nic nie pomagało.
W końcu lekarz powiedział nam prawdę: to Michał miał problem z płodnością. Siedzieliśmy razem w gabinecie, trzymałam go za rękę. Był blady jak ściana.
— Nie mów mamie — wyszeptał później w samochodzie. — Ona tego nie zrozumie.
Patrzyłam na niego i czułam narastający gniew. Przez tyle lat pozwalał swojej matce obwiniać mnie za coś, co nie było moją winą. Przez tyle lat milczał.
— Michał… — zaczęłam cicho. — Musisz jej powiedzieć prawdę.
— Nie mogę — odpowiedział natychmiast. — Ona tego nie przeżyje.
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Halina już czekała z obiadem.
— Iwonka, zrobiłam twoją ulubioną zupę dyniową — powiedziała słodko. Patrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem pełnym litości i wyższości.
Chciałam jej powiedzieć wszystko: że to jej syn jest bezpłodny, że przez lata niesprawiedliwie mnie oskarżała. Ale spojrzałam na Michała i zobaczyłam w jego oczach strach. Wiedziałam, że jeśli to zrobię, rozpadnie się nie tylko nasze małżeństwo, ale cała jego rodzina.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. Halina coraz częściej wspominała o wnukach, coraz częściej sugerowała Michałowi rozmowę o przyszłości bez dzieci…
Pewnej nocy nie wytrzymałam. Obudziłam Michała:
— Albo powiesz jej prawdę, albo ja to zrobię.
Patrzył na mnie długo w ciszy.
— Nie mogę — powtórzył tylko.
Wtedy zrozumiałam coś ważnego: nigdy nie będę dla niego ważniejsza niż jego matka. Nigdy nie stanie po mojej stronie.
Spakowałam walizkę następnego dnia rano. Halina patrzyła na mnie zdziwiona:
— Iwonka, dokąd idziesz?
— Do siebie — odpowiedziałam spokojnie.
Michał próbował mnie zatrzymać:
— Iwona… proszę…
Ale ja już wiedziałam, że muszę postawić granicę. Dla siebie.
Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na Pradze. Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była powiedzieć Halinie prawdę? Czy to ja jestem winna temu wszystkiemu?
A może czasem trzeba po prostu odejść — zanim zatracimy siebie całkowicie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?