„Nie mogę już dłużej sama” – Historia Aliny z Katowic

– Mamo, proszę cię, tylko na dwie godziny. Muszę iść do pracy, nie mam z kim zostawić dzieci – mówię przez telefon, czując jak głos mi drży. Wiem, że znowu usłyszę to samo.

– Alina, już ci mówiłam. Mam swoje sprawy. Nie jestem niańką – odpowiada chłodno mama. Słyszę w tle telewizor i cichy stuk filiżanki o spodek. – Poza tym, dzieci są twoje, nie moje.

Odkładam telefon i przez chwilę patrzę w ścianę. Czuję, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Od śmierci Marka minęły dwa lata, ale ból wciąż jest świeży. Zostałam sama z trójką dzieci: Zosią, która właśnie zaczęła liceum, Antkiem w czwartej klasie i małą Marysią, która jeszcze nie rozumie, dlaczego tata już nie wróci.

Praca w sklepie spożywczym to nie jest spełnienie marzeń, ale daje nam na chleb. Czasem muszę zostać dłużej, czasem szefowa prosi o dodatkową zmianę. Wtedy zaczyna się koszmar: szukanie kogokolwiek, kto przypilnuje dzieci. Sąsiedzi mają swoje życie, koleżanki też nie mogą zawsze pomóc. Mama… Mama mogłaby. Jest na emeryturze, mieszka dwie ulice dalej. Ale od śmierci taty zamknęła się w sobie i coraz częściej powtarza, że „każdy ma swoje życie”.

Pamiętam dzień pogrzebu Marka. Stałam wtedy obok mamy, trzymałam ją za rękę. Wydawało mi się, że jesteśmy sobie bliższe niż kiedykolwiek. Ale potem coś się zmieniło. Może to ja się zmieniłam? Może ona nie umie patrzeć na mój ból?

– Mamo! – Zosia stoi w drzwiach kuchni. – Marysia znowu płacze! Antek nie chce jej oddać tabletu!

Wybiegam z kuchni. Marysia siedzi na podłodze i szlocha, Antek stoi nad nią z miną zwycięzcy.

– Oddaj jej tablet! – krzyczę zmęczona. – Ile razy mam wam powtarzać?

Zosia przewraca oczami i wraca do swojego pokoju. Antek rzuca tablet na kanapę i wychodzi obrażony. Marysia tuli się do mnie i szepcze:

– Chcę do tatusia…

Czuję łzy pod powiekami. Przecież nie mogę się rozkleić przy dzieciach.

Wieczorem siadam przy kuchennym stole i patrzę na rachunki. Prąd, gaz, czynsz… Wszystko rośnie. Wiem, że muszę poprosić szefową o więcej godzin. Ale kto wtedy zajmie się dziećmi?

Piszę SMS do mamy: „Mamo, bardzo cię proszę. Potrzebuję pomocy. Chociaż raz w tygodniu.”

Odpowiedź przychodzi po godzinie: „Nie mogę. Nie czuję się na siłach.”

Zaciskam pięści ze złości i bezsilności. Przecież widzę ją codziennie na spacerze z sąsiadką albo w sklepie, gdzie rozmawia z ekspedientką o pogodzie.

Następnego dnia po pracy idę do niej bez zapowiedzi. Otwiera drzwi w szlafroku.

– Alina? Co się stało?

– Musimy porozmawiać – mówię stanowczo.

Siadamy w salonie. Mama patrzy na mnie z niepokojem.

– Mamo… Ja już nie daję rady. Potrzebuję cię. Dzieci potrzebują babci.

Milczy długo.

– Alina… Ja też jestem zmęczona. Po śmierci taty… wszystko mnie przerosło.

– Ale ja jestem twoją córką! Twoje wnuki są twoją rodziną!

Mama spuszcza wzrok.

– Czasem mam wrażenie, że już nic mnie nie cieszy…

Patrzę na nią i nagle widzę nie tylko matkę, ale starszą kobietę, która też straciła wszystko.

– Mamo… Może spróbujemy razem? Może przyjdziesz do nas na obiad? Dzieci cię potrzebują.

Mama kiwa głową, ale widzę łzy w jej oczach.

Wracam do domu z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony czuję ulgę, że powiedziałam jej prawdę prosto w oczy. Z drugiej – strach, że nic się nie zmieni.

Tydzień później mama przychodzi do nas na obiad. Dzieci są szczęśliwe, Marysia tuli się do niej jak do pluszowego misia. Przez chwilę jest tak, jak dawniej – śmiech przy stole, rozmowy o niczym.

Ale kiedy proszę mamę o pomoc przy odbiorze Antka ze szkoły następnego dnia, znów słyszę wymówki.

– Alina… Ja naprawdę nie mam siły.

W nocy nie mogę spać. Myślę o tym wszystkim: o Marku, który zawsze mówił „jakoś damy radę”; o mamie, która kiedyś była moją opoką; o dzieciach, które coraz częściej zamykają się w swoich pokojach.

Czuję się samotna jak nigdy wcześniej.

W pracy szefowa pyta:

– Alina, możesz zostać dłużej?

Patrzę na zegarek i wiem, że nie zdążę odebrać Marysi z przedszkola.

– Przepraszam, nie mogę – odpowiadam cicho.

Wiem, że długo tak nie pociągnę. Zaczynam rozważać opiekunkę – ale to kosztuje więcej niż zarabiam dodatkowo za nadgodziny.

Pewnego dnia Zosia wraca ze szkoły zapłakana.

– Co się stało? – pytam zaniepokojona.

– Koleżanki śmiały się ze mnie… Że nie mam taty… Że mama ciągle pracuje…

Przytulam ją mocno.

– Kochanie… Przykro mi… Ale jesteśmy rodziną i damy radę.

Ale czy naprawdę damy radę?

W weekend idziemy wszyscy na cmentarz do Marka. Marysia niesie rysunek dla taty, Antek układa znicz w kształcie serca. Stojąc nad grobem czuję ciężar odpowiedzialności za całą naszą czwórkę.

Wieczorem dzwoni mama:

– Alina… Może jutro zabiorę dzieci na spacer? Chciałabym spróbować…

Czuję ulgę i wdzięczność – może to początek czegoś nowego?

Ale wiem też, że nic nie będzie już takie jak dawniej.

Czy można nauczyć się prosić o pomoc bez poczucia winy? Czy rodzina to zawsze wsparcie – nawet jeśli czasem boli?