„Myślałam, że pomagam córce, ale stałam się tylko jej opiekunką, kucharką i portfelem” – Wyznanie emerytowanej matki z Warszawy
— Mamo, możesz dziś odebrać Zosię z przedszkola? — głos mojej córki, Darii, rozbrzmiewał w słuchawce zniecierpliwieniem. — Mam jeszcze spotkanie w pracy i nie zdążę.
Spojrzałam na zegar. Była 14:30. O 15:00 miałam umówioną wizytę u lekarza, ale przecież mogę przełożyć. Przecież zawsze mogę przełożyć. Dla Darii i dla Zosi wszystko można przesunąć. Odłożyłam książkę na stolik i westchnęłam ciężko.
— Oczywiście, córeczko. Zaraz wychodzę — odpowiedziałam, choć w środku czułam narastającą frustrację.
Tak wyglądała moja codzienność od ponad roku. Daria wróciła do mnie po rozwodzie z małą Zosią. Mówiła, że to tylko na chwilę, dopóki nie stanie na nogi. Ale ta „chwila” trwała już szesnaście miesięcy. Zosia miała już pięć lat i traktowała mój dom jak swój własny plac zabaw. Daria coraz częściej zostawała dłużej w pracy, a ja… Ja byłam wszystkim: babcią, matką, kucharką, sprzątaczką i — co najgorsze — portfelem.
Pamiętam dzień, kiedy Daria przyjechała z walizkami. Była roztrzęsiona, zapłakana. Przytuliłam ją mocno.
— Mamo, nie dam rady sama… — szlochała. — On mnie zostawił dla innej. Nie mam dokąd pójść.
Nie wahałam się ani chwili. Przecież jestem jej matką! Kto jak nie ja ma jej pomóc? Ale nikt mnie nie przygotował na to, jak bardzo zmieni się moje życie.
Na początku czułam się potrzebna. Gotowałam obiady, odbierałam Zosię z przedszkola, pomagałam Darii szukać pracy. Było ciężko, ale czułam satysfakcję. Jednak z czasem wszystko zaczęło się zmieniać.
— Mamo, mogłabyś zrobić zakupy? Nie mam kiedy wyskoczyć do sklepu.
— Mamo, Zosia ma katar, możesz zostać z nią w domu?
— Mamo, pożyczysz mi dwieście złotych? Oddam w przyszłym tygodniu.
Oddała raz. Potem już nie pytała o zwrot. Moja emerytura topniała szybciej niż śnieg w marcu. Zaczęłam rezygnować z własnych przyjemności: nie poszłam na spotkanie klubu książki, odwołałam wyjazd do sanatorium.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole. Daria była zmęczona po pracy, ja — po całym dniu opieki nad Zosią.
— Daria — zaczęłam ostrożnie — może powinnaś zacząć szukać mieszkania? Wiem, że nie jest łatwo, ale przecież nie możesz tu być wiecznie…
Spojrzała na mnie z wyrzutem.
— Mamo! Przecież wiesz, że teraz wszystko jest takie drogie! Sama sobie nie poradzę! Poza tym Zosia cię uwielbia. Chcesz nas wyrzucić?
Zamilkłam. Poczułam się winna. Może rzeczywiście jestem samolubna? Może powinnam być wdzięczna za towarzystwo wnuczki?
Ale wieczorami płakałam po cichu w poduszkę. Czułam się niewidzialna. Moje potrzeby przestały istnieć. Nawet moje własne mieszkanie przestało być moje — wszędzie zabawki, ubrania Darii, jej dokumenty na stole w kuchni.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.
— Pani Marysiu, pani taka zmęczona ostatnio…
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie i pokiwała głową.
— Musi pani postawić granice. Inaczej nigdy się to nie skończy.
Ale jak postawić granice własnemu dziecku?
Tego wieczoru postanowiłam porozmawiać z Darią szczerze.
— Daria, musimy porozmawiać. Kocham cię i chcę ci pomagać, ale czuję się wykorzystywana. Nie mam już siły ani pieniędzy na wszystko. Potrzebuję też czasu dla siebie.
Daria spojrzała na mnie zaskoczona i… chyba pierwszy raz zobaczyła we mnie człowieka, a nie tylko mamę do wszystkiego.
— Przepraszam, mamo… Nie zdawałam sobie sprawy…
Od tego dnia zaczęłyśmy ustalać zasady: kto gotuje obiady, kto robi zakupy, kto odbiera Zosię z przedszkola. Daria zaczęła odkładać pieniądze na wynajem mieszkania.
Nie było łatwo. Były łzy i kłótnie. Ale powoli odzyskiwałam siebie.
Czasem zastanawiam się: czy bycie matką oznacza całkowite poświęcenie? Gdzie kończy się miłość, a zaczyna zatracenie siebie? Czy można być dobrą matką i jednocześnie dbać o własne szczęście?
A wy? Jakie są wasze doświadczenia? Czy też czuliście się kiedyś wykorzystywani przez najbliższych?