Moja teściowa nie daje nam spokoju – ile można poświęcać własne życie dla rodziny?
– Znowu dzwoni – szepczę przez zaciśnięte zęby, patrząc na wyświetlacz telefonu. „Mama Krzysztofa”. Godzina 7:12 w sobotę. Jeszcze nie zdążyłam wypić kawy, a już czuję, jak ściska mnie w żołądku. Krzysiek przewraca się na drugi bok, udając, że nie słyszy dźwięku. Odbieram, bo wiem, że jeśli nie ja, to ona zadzwoni jeszcze pięć razy.
– Dzień dobry, mamo – mówię, starając się brzmieć uprzejmie.
– O, Justynko, dobrze, że już nie śpisz! Słuchaj, bo mi się pralka zacięła i nie mogę wyciągnąć rzeczy. Krzysiek by podjechał? I może byście mi zakupy zrobili, bo wczoraj zapomniałam ziemniaków i mleka…
Zamykam oczy. W głowie mam plan na spokojny poranek z dziećmi, śniadanie w piżamach, może spacer do parku. Ale wiem już, że ten dzień będzie wyglądał inaczej. Jak co weekend od pół roku.
Kiedy odkładam słuchawkę, Krzysiek patrzy na mnie z wyrzutem.
– Przecież mówiłem jej ostatnio, że mamy plany – mruczy.
– Ale ona wie lepiej – odpowiadam gorzko. – I wie, że i tak przyjedziemy.
Nie zawsze tak było. Kiedyś teściowa była ciepłą kobietą, która piekła najlepsze serniki na świecie i opowiadała dzieciom bajki o swoim dzieciństwie w PRL-u. Ale odkąd teść zmarł dwa lata temu, coś się w niej zmieniło. Najpierw prosiła o drobne przysługi: podwózka do lekarza, naprawa kranu. Potem zaczęły się cotygodniowe telefony i coraz dłuższe listy spraw do załatwienia.
Na początku współczułam jej samotności. Sama straciłam ojca jako nastolatka i wiem, jak to boli. Ale teraz czuję się jak niewolnica własnej rodziny. Każdy weekend to logistyka: kto zabierze dzieci na plac zabaw, kto pojedzie do teściowej, kto zrobi zakupy dla nas i dla niej.
Ostatnio nawet dzieci zaczęły pytać:
– Mamo, czemu zawsze musimy jechać do babci?
Nie wiem, co im odpowiedzieć. Że rodzina jest ważna? Że trzeba pomagać starszym? A może powinnam powiedzieć prawdę: że jestem zmęczona i mam ochotę uciec na koniec świata?
W zeszłym tygodniu próbowałam porozmawiać z Krzyśkiem.
– Kochanie, musimy coś zmienić. Ja już nie daję rady. Nie mamy czasu dla siebie, dla dzieci… Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy razem w kinie.
Westchnął ciężko.
– Wiem, ale co mam zrobić? To moja mama. Nie zostawię jej samej.
– Ale my też jesteśmy twoją rodziną! – wybuchłam. – Czy naprawdę musimy poświęcać wszystko?
Pokłóciliśmy się wtedy pierwszy raz od lat. Przez dwa dni prawie się do siebie nie odzywaliśmy. Czułam się winna i jednocześnie wściekła.
W pracy też zaczęłam być rozkojarzona. Szefowa zapytała mnie ostatnio:
– Justyna, wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.
Chciałam jej powiedzieć prawdę: że jestem rozdarta między lojalnością wobec męża a własnymi potrzebami. Że czuję się niewidzialna. Ale tylko się uśmiechnęłam i powiedziałam coś o przeziębieniu dzieci.
Wczoraj wieczorem zadzwoniła moja mama.
– Justynko, może przyjedziecie do nas w niedzielę? Dawno was nie widzieliśmy.
Zacisnęłam pięści.
– Mamo… nie wiem, czy damy radę. Musimy pomóc teściowej.
Usłyszałam ciszę po drugiej stronie słuchawki.
– Rozumiem – powiedziała cicho. – Ale pamiętaj, że wy też jesteście ważni.
Dziś rano postanowiłam spróbować jeszcze raz porozmawiać z Krzyśkiem.
– Kochanie… Może spróbujemy ustalić jakieś zasady? Jeden weekend dla nas, jeden dla twojej mamy?
Spojrzał na mnie długo.
– Boję się, że mama sobie nie poradzi sama… Ale masz rację. Spróbujmy.
Zadzwoniłam do teściowej z drżącym sercem.
– Mamo… Chcielibyśmy trochę odpocząć w ten weekend. Przyjedziemy za tydzień, dobrze?
Usłyszałam ciężkie westchnienie.
– No dobrze… Jak musicie… Ale pamiętajcie, że ja tu sama siedzę całymi dniami…
Odkładając słuchawkę poczułam ulgę i… ogromne poczucie winy. Czy jestem złą synową? Czy można być dobrym człowiekiem i jednocześnie dbać o siebie?
Wieczorem usiedliśmy z Krzyśkiem przy stole. Dzieci bawiły się w pokoju obok.
– Myślisz, że mama sobie poradzi? – zapytał cicho.
– Myślę, że musi się nauczyć – odpowiedziałam równie cicho. – A my musimy nauczyć się żyć dla siebie.
Czasem zastanawiam się: czy można znaleźć złoty środek między pomocą bliskim a własnym szczęściem? Czy ktoś z was też czuje się rozdarty między lojalnością wobec rodziny a potrzebą wolności?