Miłość w cieniu różnicy wieku: Związek pełen obowiązków i rozczarowań
— Danuta, czy naprawdę musisz znowu robić tę zupę? — usłyszałam głos Marka zza drzwi kuchni. Był środek listopada, a ja stałam przy kuchence, mieszając rosół, który miał być naszym wspólnym obiadem. W oknie odbijała się moja twarz — zmęczona, z siwymi pasmami włosów opadającymi na czoło. Miałam 62 lata i od kilku miesięcy mieszkałam z Markiem, który był ode mnie trzynaście lat młodszy. Kiedyś wydawało mi się to ekscytujące. Teraz czułam się jak własna matka, która całe życie gotowała i prała dla innych.
Marek pojawił się w moim życiu nagle. Po rozwodzie z pierwszym mężem przez długie lata nie potrafiłam nikomu zaufać. Tamten człowiek był jak wampir — wysysał ze mnie siły, pieniądze i chęć do życia. Zostawił mnie z długami i poczuciem winy, że nie byłam wystarczająco dobrą żoną. Przez lata leczyłam rany samotnie, aż w końcu zaczęłam wierzyć, że już nigdy nie będę szczęśliwa.
Poznałam Marka na spotkaniu klubu książki w bibliotece miejskiej. Był czarujący, dowcipny, a jego błękitne oczy patrzyły na mnie z uwagą, której tak bardzo mi brakowało. „Danusiu, jesteś wyjątkowa” — powtarzał. Poczułam się młodsza o dwadzieścia lat. Znów zaczęłam się malować, kupiłam nową sukienkę. Moje dorosłe dzieci patrzyły na mnie z niedowierzaniem, a córka Marta ostrzegała: „Mamo, uważaj. On może chcieć tylko wygodnego życia”. Zbywałam jej słowa śmiechem. Przecież Marek był inny.
Na początku wszystko było jak w bajce. Chodziliśmy na spacery po Plantach, piliśmy wino przy świecach, rozmawialiśmy do późna w nocy. Marek mówił: „Z tobą czuję się naprawdę sobą”. Wprowadził się do mnie po trzech miesiącach znajomości. Mówił, że jego mieszkanie jest za ciasne i zimne. Cieszyłam się — wreszcie ktoś chciał być ze mną na stałe.
Szybko jednak bajka zaczęła się rozpadać. Marek coraz częściej zostawał w domu, tłumacząc się zmęczeniem po pracy. Ja gotowałam obiady, prałam jego koszule, sprzątałam po nim łazienkę. On siedział przed telewizorem albo przeglądał telefon. Gdy prosiłam o pomoc, wzdychał ciężko: „Danusiu, przecież ty to robisz najlepiej”. Z czasem przestał nawet udawać zainteresowanie moimi sprawami.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu później niż zwykle — byłam u koleżanki na imieninach. Marek siedział w kuchni z butelką piwa i spojrzał na mnie z wyrzutem:
— Gdzie byłaś tak długo? Nie zrobiłaś mi kolacji.
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć głosu.
— Marek, jestem zmęczona. Pracowałam cały dzień, potem poszłam do Krysi…
— Ale ja też pracuję! — przerwał mi ostro. — Myślałem, że chociaż ty zadbasz o dom.
Wtedy coś we mnie pękło. Przypomniały mi się wszystkie te lata z pierwszym mężem — wieczne pretensje, poczucie winy i obowiązku. Czy naprawdę znów wpadłam w tę samą pułapkę?
Próbowałam rozmawiać z Markiem o podziale obowiązków. Prosiłam go o drobne rzeczy — żeby wyniósł śmieci, odkurzył dywan, zrobił zakupy. Zawsze miał wymówkę: „Jestem zmęczony”, „Nie wiem gdzie są worki”, „Ty to robisz szybciej”. Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu.
Moje dzieci zaczęły mnie odwiedzać rzadziej. Marta mówiła: „Mamo, nie poznaję cię. Gdzie jest ta silna kobieta, która sama wychowała dwójkę dzieci?” Syn Michał unikał rozmów o Marku, ale widziałam w jego oczach rozczarowanie.
Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek rozmowę Marka z kolegą przez telefon:
— Stary, mam dobrze! Danuta wszystko ogarnia, ja tylko przychodzę do domu i mam spokój…
Serce mi ścisnęło. Czy naprawdę byłam dla niego tylko wygodną gospodynią?
Zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu — do kina, na spotkania z koleżankami, na spacery po parku. Marek robił mi o to sceny:
— Po co ci te babskie pogaduszki? Nie wystarczam ci?
— Marek, ja też potrzebuję swojego życia — odpowiadałam coraz bardziej stanowczo.
Ale on nie słuchał.
W końcu nadszedł dzień, kiedy powiedziałam: dość.
Była sobota rano. Marek znów narzekał na brak czystych koszul i zimną kawę.
— Marek — powiedziałam spokojnie — spakuj swoje rzeczy i wyprowadź się.
Spojrzał na mnie jakby nie rozumiał.
— Żartujesz?
— Nie żartuję. To mój dom i nie chcę już tak żyć.
Przez chwilę milczał, potem zaczął krzyczeć:
— Po tylu latach zostawiasz mnie na lodzie?!
— Po tylu latach zostawiam siebie dla siebie — odpowiedziałam cicho.
Marek wyprowadził się tego samego dnia. Przez kilka tygodni czułam pustkę i żal — znów byłam sama w dużym mieszkaniu. Ale z każdym dniem odzyskiwałam spokój i poczucie własnej wartości.
Dziś wiem jedno: miłość nie polega na poświęcaniu siebie dla wygody drugiej osoby. Czasem trzeba mieć odwagę powiedzieć „dość”, nawet jeśli serce pęka z bólu.
Czy naprawdę musimy powtarzać te same błędy przez całe życie? A może każda porażka jest szansą na nowy początek?